Dziecko z zespołem Downa nie jest uważane za chore, lecz biologicznie odmienne. Przyczyn tej odmienności, jak na razie nie udało się precyzyjnie ustalić. Istnieje niewielki procent przypadków dziedzicznych, a z kolei inne przypadki są przypisywane zaawansowanemu wiekowi matki. W nowym sezonie Chyłka nie obejdzie się bez ofiar - Mecenas Chyłka będzie w formie, jak zawsze! 15 listopada w player.pl - #savethedate! Media. Three-year-old Nikola Szlezyngier disappears in unexplained circumstances and her parents Angelika and Dawid are the main suspects. Angelika contacts an old friend Joanna Chylka, a brilliant, cynical and successful lawyer to help. With her new apprentice Kordian, Joanna will try to bring the case to a happy close. Umorzenie - dziewiąty tom serii z Joanną Chyłką autorstwa Remigiusza Mroza. Idealna rodzina. Szczęśliwe małżeństwo, kochająca żona i oddany mąż, dla którego dwójka dzieci jest całym światem. Wydawało się, że nic nie zakłóci idylli, którą cieszyli się Skalscy. Do czasu. Pewnej nocy sąsiedzi słyszą krzyki dochodzące z domu, a kiedy policjanci zjawiają się na Jak żyć, jak funkcjonować, jak znaleźć sens, by wstać rano, co potem…. Ogromna moc żalu tląca się w bohaterach, pretensji o niesprawiedliwość losu i moment, w którym trzeba zrobić krok do przodu i zaakceptować nową sytuację. Każdy na swój sposób radzi sobie ze stratą, nieważne czy dorosły, czy dziecko, każdy cierpi. Joanna Chyłka w 3. sezonie ma problemy - straciła pracę, coraz więcej pije. Na jej drodze staje Robert Bukano - rom, który stracił wszystko. Czy Chyłka weźmie się w garść i pomoże mężczyźnie? 3AcKC9. Chyłka i Zordon po raz dziewiąty – Umorzenie Remigiusz Mróz. Tak jak pisałam już w poprzednim odcinku, jeżeli chodzi o najbardziej doświadczony przez los prawniczy duet po tej stronie Odry, to staram się być w miarę na bieżąco. Choć muszę przyznać, że seria straciła mocno na świeżości oraz lotności i niestety powoli zaczyna przypominać zacięcie reanimowanego trupa. Nie zmienia to jednak faktu, iż przyciąga jak magnes, dlatego też sięgam po nią chętnie w ramach relaksu i sprawdzenia jakie nowe tortury przygotował tym razem autor, by umilić życie dwójce zwichrowanych psychicznie prawników. ;) Tak więc czas „odgrzać kotleta” i sprawdzić zaaplikowane „nowości” zaaplikowane w ostatniej odsłonie cyklu pod tytułem Umorzenie Remigiusza Mroza. Państwo Skalscy. Państwo Skalscy są wzorem rodziny, do czasu, gdy z ich mieszkania da się słychać krzyki, a przybyli na miejsce policjanci odnajdują bestialsko zamordowaną matkę z dwójką dzieci. Pierwszym podejrzanym w całej sprawie jest oczywiście ojciec, były wojskowy, który z marszu przyznał się do popełnionej zbrodni. Chyłka oczywiście postanawia się wtrącić i mimo obiekcji samego zainteresowanego, po prostu zając się sprawą. Wplątuje w nią również swojego wiernego giermka Kordiana, który nadal nie świadom jej choroby stara się snuć wspaniałe plany ich wspólnej przyszłości. Zagmatwanie i rujnowanie życia level Chyłka. Tego się trochę spodziewałam. ;) Joanna z odcinka na odcinek jest coraz bardziej wulgarna i mniej błyskotliwa. Oczywiście ma momenty, które pozwalają przykuć uwagę i zainteresować, ale przez większość czasu jest po prostu żenująca. Do tego postanawia po raz kolejny udowodnić, iż rujnowanie życia sobie i innym to jej specjalność. Dlatego też kręci, mota, wygraża, obraża wszystkich dookoła i nawet wypowiada otwartą wojnę zarządowi Żelaznego & McVay’a. Oczywiście Kordian mimo wszystkich sygnałów i bluzg puszczonych w jego kierunku, zachowuje się jak wierna psinka i zamiast wziąć się w garść oraz przygotować się do egzaminu nic tylko „wypłakuje oczęta w podusię” i stara się odgadnąć, dlaczego miłość jego życia zachowuje się tak, a nie inaczej. Ponieważ jednak nie jest zbyt bystry, dlatego też potrzebuje bardzo dużo czasu i wsparcia, żeby połączyć ze sobą wszystkie fakty. Nieprawdopodobne przypadki… Jeżeli chodzi o samą sprawę, to ilość nieprawdopodobnych przypadków zaczyna powoli przekraczać dozwolone normy. Do tego całe zachowanie Chyłki w odniesieniu do tego co się dzieje – mocno „trąci myszką”. No i jeszcze ta końcówka, która chyba miała za zadanie zwalić z nóg czytelnika, a mi osobiście dała jasną informację. „Grzejemy tego kotleta dalej”, choć może w świetle nadchodzących wydarzeń, dziesiąta odsłona będzie już tą ostatnią? O książce możecie również przeczytać na blogach: Latające książki; Nowalijki; Recenzje z pazurem; Zakładka do książek; W 9 już tomie przygód prawniczego duetu Chyłka & Oryński już od pierwszych kart widzimy, że w porównaniu do poprzednich części – coś się zmieniło. Mimo, że Joanna wciąż jest tą samą, bezwzględną, twardą panią mecenas o ostrym języku, widzimy, że na jej zachowaniu, na wielu jej decyzjach zarówno prywatnych jak i służbowych kładzie się cień… cień świadomości, że to być może po raz ostatni. Że to może być jej ostatnia sprawa. Ostatnie starcie. Ostatnia szansa do zapisania się na zawsze w historii warszawskiej, a może i polskiej palestry. Jej spuścizna. I widzimy, że mecenas Joanna Chyłka ma tego pełną świadomość. „Umorzenie” już na wstępie zadaje nam porządny cios obuchem. Szybko połykając kolejne wersy miałam ochotę zakrzyknąć „no czy ona zwariowała”?! Bo wszystko wskazuje na to, że Joanna dobrze wie, kiedy życie pewnego tajemniczego mężczyzny dobiegnie końca. Dlaczego? Ponieważ to ona trzyma je w garści… Na kolejnych kartach „Umorzenia” powoli odkrywana jest przed nami historia rodziny Skalskich. Idealne małżeństwo, wspaniałe dzieci, kochająca się rodzina… której członkowie zostają brutalnie zamordowani. Matka i dwójka dzieci, dotychczas będący całym światem byłego żołnierza – Adriana Skalskiego. I to właśnie on zostaje oskarżony o tę bestialską zbrodnię. Co więcej – głowa rodziny od razu przyznaje się do winy. Można by powiedzieć, że sprawca jest „winny jak ocet”, i właśnie tak wszyscy uznają. Kancelaria nie chce tej sprawy, a Joanna sprawia wrażenie jakby prędzej wolała pożegnać się z partnerstwem w firmie niż odpuścić, bo Skalski ma solidne, podwójnie potwierdzone alibi. A może Joanna w być może ostatniej sprawie chce po prostu zachować się właściwie, zawalczyć o sprawiedliwość? Mimo, że zawsze przecież mówiła, że do sądu idzie się po wyrok, a nie po sprawiedliwość? Równolegle obserwujemy zmiany, jakie Chyłka powoli, z pełną premedytacją wprowadza na płaszczyźnie prywatnych relacji z Kordianem. Jeśli spojrzeć powierzchownie – czytelnikowi przedstawiony jest bardzo smutny obraz. Nieuleczalnie chora osoba. Samotna, demolująca swój związek kobieta. Prawniczka wyrzucona na zbity pysk. Matka, która straciła nienarodzone dziecko. Alkoholiczka, której pozostała jedynie butelka. I samotniczka, która rozmawia jedynie z facetem rozwożącym kawę. Całkowity obraz upadku. Prywatnego, zawodowego, życiowego. Nietrudno uznać, że niewiele brakuje by Joanna spadła z urwiska, do którego nieuchronnie się zbliżała kartka za kartką każdego kolejnego tomu. Czy tak właśnie uzna Architekt? A może on w ogóle nie istnieje, i jest tylko wytworem wyobraźni Tesy, która bezpodstawnie twierdzi, że jej uznany za zmarłego były mąż manipuluje ludźmi, podstępnie kierując ich zachowaniem? Zegar Chyłki tyka, nie pozostawiając wiele czasu do stracenia. A może właściwie Joanna nie ma już niczego do stracenia? Cytując fragment ostatniego tomu przygód Joanny Chyłki i Kordiana Oryńskiego – „Życie jest trochę jak film… Spoiler jest taki, że wszyscy umrzemy. Suspens taki, że nigdy nie wiadomo kiedy.” I tak jest właśnie w książkach Remigiusza Mroza. Wszyscy wiemy, że w każdym kolejnym tomie zostanie nam przedstawiona nowa sprawa, z jaką przyjdzie się zmierzyć głównym bohaterom. Wiemy, że sprawa zostanie w jakiś sposób zakończona. Ale jak do tego dojdzie? Czy na pewno prawniczy duet dotrze do prawdy? I przede wszystkim, czy poznamy odpowiedź na najprostsze pytanie, które mimo wszystko zawsze sobie zadajemy, czyli – czy klient Chyłki jest winny? Tego Czytelnik nigdy się nie dowie, jeśli nie sięgnie po „Umorzenie”. Zatem jeśli chcesz poznać odpowiedź na te, jak i inne, nie zadane tu pytania, wiesz gdzie ich szukać. Autorka recenzji: Agnieszka Arciszewska Określiłabym siebie jako fankę fantasy – zarówno książek, filmów, seriali, jak i gier. Uwielbiam także postapo, alternatywnego rocka i swoje ps4. Jako mama coraz częściej sięgam ze swoim synkiem także po książeczki dla dzieci. Chyłka-Oskarżenie: Chyłka i Kordian przyjeżdżają do siostry Baumana Plan Langera Juniora powiódł się - Chyłka straciła dziecko. Kordian postanawia zemścić się na Langerze. Junior nie odpuszcza, odwiedza prawniczkę przynosząc bukiet róż. Prawniczka, pomimo wielkiej straty, postanawia kontynuować sprawę Tesarewicza. Legenda solidarności postanawia wyjawić prawdę. Dlaczego przyznał się do fałszywych oskarżeń? Zobacz, co się wydarzyło w finałowym odcinku Chyłki-Oskarżenia! OGLĄDAJ SERIAL W >>> Chyłka budzi się w szpitalu. U jej boku czuwa Kordian. Prawniczka, mimo swojego stanu, nie zamierza zostać pod opieką lekarzy. Oryński zabiera ją do domu, ale Chyłka daje jasno do zrozumienia, że chce zostać sama. Niespodziewanie odwiedza ją Langer. Po powrocie do kancelarii Chyłka konfrontuje się z Żelaznym. Informuje go, że wie o trwającym od lat tuszowaniu przez niego spraw Langera. Prawniczka żąda przywrócenia Kordiana do firmy. Żelazny odmawia, mówiąc, że nie da się go zaszantażować. Zordon postanawia spotkać się z ojcem przed rozprawą w sądzie. Wyjawia mu całą prawdą o śmierci matki. Chyłka, sezon 5: Najlepsze fragmenty 6. odcinka! Copyright ‌© Remigiusz Mróz, 2018Copyright ‌© Wydawnictwo Poznańskie ‌2018Redaktor ‌prowadząca: ‌Monika DługaRedakcja: Karolina BorowiecKorekta: ‌Magdalena OwczarzakProjekt ‌okładki: Mariusz ‌BanachowiczProjekt typograficzny, składi łamanie: ‌Stanisław ‌Tuchołka ‌/ ‌na ‌okładce: ©Nejron Photo/Shutterstock©Fotokon/Shutterstock©Kamenetskiy ‌Konstantin/ShutterstockKonwersja publikacji ‌do wersji elektronicznej: ‌Dariusz ‌NowackiZezwalamy na udostępnianie ‌okładki ‌książkiw elektroniczne 2018eISBN978-83-7976-878-3CZWARTA ‌STRONAGrupa Wydawnictwa Poznańskiego ‌Fredry 8, ‌61-701 ‌Poznańtel.: ‌61 853-99-10fax: 61 853-80-75[email protected] ‌Roberta,który kiedyś ‌spojrzał na ‌maszynopis Kasacji ‌ipowiedział: „wydajemy!”Non ‌omne quod licet honestum ‌ wszystko, co ‌dozwolone, jest ‌1Rondo1Gabinet ‌Chyłki, ‌XXI ‌piętro biurowca SkylightUpływ ‌czasu miał leczyć rany, ‌ale Chyłka miała ‌wrażenie, że jego ‌jedyną konsekwencją jest przybliżanie ‌do śmierci. Do utraty ‌świadomości bez szans ‌na jej odzyskanie. ‌Do właśnie to ‌mieli na myśli wszyscy ‌ci, którzy twierdzili, żez czasem ‌każda blizna ‌się goi, Joanna ‌była gotowa przyznać ‌im rację. ‌Doświadczała nocy wypełnionych tak ‌głęboką pustką, że ‌wszystko zdawało się ‌tracić sens. Wciąż ‌przyłapywała ‌się ‌na ‌machinalnym dotykaniu brzucha ‌– ‌ale ‌zamiast ‌znajomego ‌zaokrąglenia czuła jedynie ‌fałdy pomarszczonej ‌ się ‌zakopaćw pracyi zapomniećo tym, ‌że ‌straciła dziecko, któremu nie ‌zdążyła nawet nadać imienia. ‌ udawało ‌jej się zatracićw zawodowych ‌obowiązkach ‌– ‌najpewniej tylko dlatego, że ‌całą uwagę ‌poświęcała ‌próbom wyciągnięcia Kordiana ‌Oryńskiego z więzienia. Myślenie o wszystkich grożących mu niebezpieczeństwach sprawiało, że nie zostawało jej wiele czasu na rozważanie czegokolwiek innego. Tym bardziej zirytowało ją, kiedy o traumie poronienia przypomniał jej pewien Rafał Kranz, ginekolog, który w ostatnich tygodniach prowadził jej ciążę. Niespecjalnie przyjemny człowiek, ale fachowiec w swojej dziedzinie. Joanna niechętnie zerknęła na pęknięty wyświetlacz telefonu, starając się przekonać samą siebie, że nie ma żadnego powodu, dla którego powinna odbierać. Kranz z pewnością chciał zaoferować słowa pocieszenia, a ona nie miała zamiaru ich wysłuchiwać. Zresztą nie wybiła jeszcze dwunasta, a niepisana zasada w kancelarii Żelazny & McVay mówiła, że do południa Chyłka zajmuje się wyłącznie swoimi sprawami, nie poświęcając uwagi niczemu ani nikomu dzwonek i wróciła do przerwanych zajęć, przekonana, że ginekolog da jej spokój. Chwilę później odebrała jednak esemesa, który był krótkim, acz wymownym wołaniem o pomoc. Kranz pisał, że jest w kancelaryjnej recepcji i natychmiast musi się z nią zobaczyć. Dodawał, że recepcjonistka nie chce go przepuścić nabrała głęboko tchu i po chwilowym wahaniu uznała, że najlepiej będzie spławić lekarza samodzielnie. Sięgnęła po telefon stacjonarny i wybrała numer Anki z po chwili zjawił się w jej gabinecie. Nie sprawiał wrażenia, jakby na cito potrzebował pomocy prawnej. Niespiesznie zamknął za sobą drzwi, a potem popatrzył na Chyłkę prawie bez dała mu sposobności, by ją przywitał.– Naprawdę nie sądziłam, że jest pan jednym z tych – usta, ale się nie odezwał, wyraźnie skonsternowany. Wyglądał na człowieka, który nie przywiązywał wagi do międzyludzkich ceremoniałów, ale może pomyliła się w swojej ocenie.– Ztych? – odezwał się w końcu.– Lekarzy stalkerów, którzy nękają pacjentów, bo czują chorą potrzebę, żeby podnieść ich na duchu.– Nie po to tutaj…– To dobrze. Jak usłyszę, że nie mam prawa być kurewsko przybita, bo są tacy, którzy mają gorzej, wytłumaczę panu, że to tak, jakby zabronić szczęśliwemu się radować, bo są tacy, którzy mają moment nie odpowiadał.– Ajak zacznie mi pan pieprzyć, że cieszę się dobrym zdrowiem, nie mam żadnych chorób i w razie czego stać mnie na najlepszą opiekę lekarską, odpowiem, że znaczy to tylko tyle, iż umieram wolniej niż się na fotelu przy biurku i ściągnęła z parapetu paczkę papierosów. Miała wrażenie, że od kiedy wyszła ze szpitala, odrobiła cały deficyt nikotyny, powstały w trakcie marlboro i zaciągnęła się głęboko.– Co pan tu robi? – spytała, po czym wypuściła dym.– Nie zaproponuje mi pani, żebym usiadł?– niewygodna cisza. Chyłka zerknęła na krzesło po drugiej stronie biurka.– Ta grzęda przeznaczona jest dla kur, które znoszą złote jaja – wyjaśniła. – Pan może co najwyżej znieść krytykę.– Krytykę?– Którą zaraz pana zaleję, jeśli szybko nie dowiem się, po co zawraca mi pan między palcami papieros był jak klepsydra odmierzająca Kranzowi czas – i Chyłce wydawało się, że natręt to rozumiał, bo spojrzał na niego znacząco. Oparł się plecami o drzwi i na moment zawiesił wzrok za wyglądem nie wzbudzał zaufania, jakim powinno się obdarzać ginekologa. Miał surowy wyraz twarzy, sprawiał wrażenie człowieka raczej obcesowego. Grzywka mocno zaczesana od samego ucha na bok jakby zwilżonym grzebieniem kazała sądzić, że pedantycznie podchodzi do swojego wyglądu. Ale było to złudne. Rafał Kranz miał co najmniej dziesięć kilogramów nadwagi, a przyciasne koszula, marynarka i spodnie tylko to Chyłka zdecydowała się powierzyć mu prowadzenie ciąży, naczytała się negatywnych komentarzy na jego temat w internecie. Pacjentki narzekały na grubiaństwo, niektóre twierdziły, że traktuje je w najlepszym wypadku jak intruzów, w najgorszym jak puszczalskie siksy. Joannę niespecjalnie to interesowało – dla niej liczyło się, że lekarz mógł się pochwalić dużym doświadczeniem i sporo kursów, napisał gros artykułów naukowych, zdobył certyfikat Fetal Medicine Foundation, praktykował w Bernie, a zanim przeszedł do sektora prywatnego, był zastępcą ordynatora w szpitalu Świętej że nie certolił się z pacjentkami, Joanna traktowała nawet jako atut. Tym bardziej dziwiło ją, że zdecydował się na „domową” wizytę.– Tracę cierpliwość – odezwała się. – Choć na dobrą sprawę nigdy jej nie miałam. To paradoks, prawda?– Nie większy niż to, co mnie spotkało.– To znaczy?Mimo że grzęda nie była przeznaczona dla niego, odsunął sobie krzesło i ciężko na nie opadł. Chyłce wydawało się, że materiał koszuli na brzuchu jest tak napięty, iż któryś z guzików zaraz się odpruje.– Przejdę od razu do rzeczy – zapowiedział Rafał.– Cały czas na to liczę.– Dziś rano dostałem informację, że jedna z moich pacjentek zostawiła mi spadek.– Wpostaci dziecka?Spojrzał na nią niepewnie.– Zapłodnił pan jakąś białogłowę, a ta zostawiła bękarta w oknie życia i wskazała na pana?– Nie – odparł głosem bez wyrazu. – Miałem na myśli dosłowny spadek. Zapisała mi w testamencie cały swój majątek.– Duży?Zareagował uniesieniem brwi i powolnym skinieniem głowy, co kazało prawniczce sądzić, że masa spadkowa rzeczywiście okazała się pokaźna.– Wtakim razie musiał pan prowadzić jej ciążę jak ja iks piątkę w godzinach to porównanie, najpewniej nie zdając sobie sprawy, jak duży komplement usłyszał.– Pacjentka nie była w ciąży – odparł. – Przyjąłem ją tylko raz, podczas rutynowej kontroli. Przepisałem jej tabletki antykoncepcyjne.– Chyba wyjątkowo skuteczne, skoro tak się nie zareagował, a Joanna bacznie mu się przyjrzała. Dopiero teraz zauważyła, że jest nieobecny myślami. Zupełnie jak człowiek, który całą noc nie spał, a z samego rana dowiedział się, że choruje na nieuleczalną chorobę. I który w dodatku nie zdążył wypić kawy.– Byłem dość… skołowany całą sytuacją.– Nie dziwię się. Nawet najlepsze ABS-y nie wyhamują przed dobrze rozpędzonymi plemnikami.– Co proszę?– ABS. Anti-baby system. Nie wiem, co za dropsy jej pan przepisał, ale wątpię, żeby…– Nie zostawiła mi majątku ze względu na pigułki.– Nie – potwierdziła Chyłka i westchnęła. – Pewnie nie.– Inie znam powodu, dla którego to zrobiła – dodał, zanim adwokat zdążyła dopytać, a potem zrobił głęboki wdech. – Wiem tylko, że czekają mnie z tego powodu problemy. I dlatego potrzebuję pani pomocy.– Nie mam teraz czasu. Muszę wyciągnąć kogoś z więzienia, zanim dobierze się do niego wyjątkowo perfidny siłomasorzeźbiarz.– Pani mecenas…Urwał, kiedy uniosła dłoń.– Wchodzi mi tu pan przed dwunastą, bezprawnie anektuje krzesło, a w dodatku ociąga się pan z powiedzeniem czegokolwiek sensownego gorzej niż sędziowie z publikacją oświadczeń majątkowych. Nie mam czasu na takie bzdury.– To żadna bzdura. A sprawa może dotyczyć pani znajomego – odparł stanowczo Rafał i nachylił się w stronę biurka. – Mam na myśli tego aplikanta, którego zamierza pani zmarszczyła czoło. Tego się nie spodziewała.– Wjaki sposób ma go niby dotyczyć? – spytała.– Zdradzę to za chwilę, na razie proszę mnie posłuchać…– Słucham cały czas. Z coraz większą się i wciągnął lekko brzuch, jakby dopiero teraz się zorientował, że szwy mogą nie wytrzymać.– Pacjentka zapisała mi między innymi nieruchomość na Rakowcu, przy Grójeckiej.– Gratuluję. Blisko ogródków działkowych?– Właściwie…– To nie było pytanie, ale ponaglenie.– Rozumiem – odbąknął Kranz. Sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście zrozumiał. – Nieruchomość jest niewielka, w dodatku całkowicie zaniedbana i zarośnięta. Jak wiele podobnych budynków w tamtym rejonie. Nic szczególnego, ale… ale to, co zobaczyłem w środku… – Zawiesił głos i potrząsnął głową. – Znajdują się tam wypuściła dym w jego kierunku, mrużąc oczy. Kaszlnęła cicho, czekając na ciąg dalszy, Kranz jednak się nie odzywał.– Znalazł pan sztywniaka na posesji?Skinął głową w milczeniu.– To ci dopiero bonus.– Zwłoki są w zaawansowanym stanie rozkładu – dodał, jakby nie usłyszał komentarza. – Nie sposób powiedzieć nawet, jakiej są płci ani jak długo tam leżą. Na miejscu jest mnóstwo robactwa, much i…– Iwszystko to teraz należy do pana. Jeszcze raz gratuluję – odparła pod nosem Joanna. – Na czym polega problem?– Żartuje pani?– Znalazł pan nieboszczyka, to się zdarza. Do czego potrzebny panu adwokat? I jaki to ma rzekomo związek z Zordonem?– Nie rozumie pani…– Nie, nie rozumiem.– Zacząłem sprawdzać ten budynek, szukając czegoś, co pomogłoby mi zrozumieć, o co tutaj chodzi.– To niespecjalnie dobry pomysł, ale właściwie co kto lubi. Znam takich, co to nawet doktoraty robią z entomologii. Analizują żer gnilików, larw muchówek, grabarzy, szubaków…– Nie ruszałem zwłok.– Wtakim razie nie ma na nich pańskich odcisków palców. Czym się pan przejmuje, do cholery?– Tym, co znalazłem w jednej ze spróchniałych szuflad.– Czyli?Przełknięcie śliny przyszło Kranzowi z wyraźnym trudem. Skrzywił się, jakby wiązało się to z bólem.– Był tam list od mojej pacjentki. List zgasiła papierosa.– Popełniła samobójstwo? – odezwała się.– Tak. I okazało się, że to właśnie jej ciało Chyłki zaległa cisza, a powietrze zdawało się gęste i wilgotne, jakby do dwojga rozmówców zbliżał się front burzowy. Nie zastanawiając się długo, Joanna sięgnęła po kolejnego marlboro.– Rozumie pani, jak to wygląda… – podjął Rafał. – Dziewczyna zapisuje wszystko praktycznie nieznajomej osobie i niedługo potem popełnia samobójstwo. A majątek jest naprawdę słychać było jedynie cichy syk tlących się tytoniu i bibułki.– Stawia mnie to w niekorzystnym świetle – dodał Kranz.– Raczej w cieniu – poprawiła go. – Podejrzeń.– Otóż to.– Ale to za mało, żeby zaraz po tym odkryciu zwracał się pan do mnie po pomoc prawną. Stało się coś głową i Chyłka mogłaby przysiąc, że było w tym nieco uznania.– Odjeżdżając z Grójeckiej, zauważyłem radiowóz zaparkowany nieopodal.– I? Psy mają to do siebie, że czasem są na spacerze.– Pojechali za mną, pani musiała pytać, czy ciągnęli się za nim aż do Skylight. Głośne pukanie do drzwi i jednocześnie dzwoniący telefon stacjonarny uświadomiły jej, że tak się stało. Zanim zdążyła zapytać Rafała o cokolwiek więcej, drzwi gabinetu się otworzyły, a do środka weszło dwóch umundurowanych z nich oznajmił, że Kranz jest zatrzymany, a drugi spojrzał niepewnie na Chyłkę, być może spodziewając się problemów. Prawniczka powoli podniosła się zza biurka, ale nie miała zamiaru interweniować. Ginekolog w tej chwili nie był jej klientem, nie miała żadnego interesu w stawaniu po jego stronie.– Niech pani pamięta o tym, co powiedziałem – rzucił jeszcze, zanim policjanci go miała wątpliwości, że Kranz ma na myśli Śledczy Warszawa-MokotówSześć miesięcy pozbawienia wolności. Na tyle Kordian Oryński umówił się z prokurator, która skierowała przeciwko niemu akt oskarżenia. Sędzia nie miał wyjścia, musiał przystać na ten układ – zresztą jemu również był na rękę, sprawę można było szybko odfajkować i ruszyć dalej. W kraju, w którym dziesięć tysięcy sędziów rocznie rozpatrywało około piętnastu milionów spraw, było to całkowicie miało większego znaczenia, czy Oryński popełnił przestępstwo, czy pół roku zacznie na nowo. Nie jako prawnik, w tym charakterze był skończony. By piastować jakąkolwiek funkcję publiczną, musiał poszczycić się tym, co ustawy nazywały „nieposzlakowaną opinią”. Trudno przypisać ją komuś, kogo pozbawiono wolności za zabójstwo zamierzał robić po wyjściu na wolność? Tego nie wiedział, nie snuł jeszcze żadnych planów. Skupiał się wyłącznie na tym, jak przetrwać czas w mokotowskim areszcie. Czekał tu na niego Gorzym, któremu właściwie wystarczyłby jeden dzień, by rozprawić się z Kordianem. Na zemstę miał ich tymczasem niemal liczył na to, że prokuratorski układ zapewni mu specjalne względy – i że zdoła przekonać więzienną administrację, by umieścili go jak najdalej od człowieka, który mu się jednak nie na myślenie o przyszłości będzie później, teraz Kordian miał zamiar skupić się na przetrwaniu. Nie opuszczało go wrażenie, że trzyma w rękach tykającą bombę, której nie może się pozbyć, a licznik nieubłaganie odmierza czas, jaki mu niewiele brakowało, by doszło do gwałtu. A później Gorzym nie zatłukł go na śmierć tylko dlatego, że Oryński uzyskał pomoc z zewnątrz. Teraz nie mógł już na nią liczyć. Chyłka nie była w stanie nic zrobić, a prokuratorom już na nim nie zależało. Za murami więzienia zaś nie miał żadnych większe wytchnienie przyniosła mu informacja o widzeniu. Wiedział, że tylko jedna osoba może go strażnik prowadził go do przestronnej sali, Kordian rozglądał się nerwowo. Na dobrą sprawę Gorzym mógł go dopaść wszędzie, nawet na korytarzu. Siedział tu dostatecznie długo, by wiedzieć, komu wręczyć drobną sumę – a ta mogła sprawić, że znajdzie się we właściwym miejscu o właściwej odetchnął głęboko, gdy dotarł na miejsce bez problemów. Być może przesadzał i przez nieopuszczające go poczucie zagrożenia upatrywał kłopotów tam, gdzie nie miały prawa dostrzegł natychmiast. Jako jedyna siedziała przy pustym stoliku, nie zrobiwszy żadnych zakupów w kantynie. Wszyscy inni odwiedzający korzystali z okazji, by osadzeni, z którymi się spotykali, mogli coś wypić lub zajął miejsce naprzeciwko i przez moment patrzył na nią bez słowa. Joanna również się nie odzywała. Siedziała w bezruchu z rękoma skrzyżowanymi na piersi, jakby czekała, aż jakiś artysta w końcu utrwali jej firmową pozę.– Żyjesz? – odezwała się po powiódł wzrokiem po ciemnych gumach na podłodze, wżartych w nią tak głęboko, że zdawały się niemożliwe do usunięcia. Właściwie z oddali wyglądały, jakby były elementami posadzki.– Siedzę w więzieniu, Chyłka – odparł.– Jak każdy. Dla ciebie więzieniem jest Rakowiecka, dla innych strach przed tym, co się o nich myśli, dla jeszcze innych maski, za którymi kryją się przed całym uniósł brwi.– Mam refleksyjny nastrój – dodała niewinnie Joanna. – To miejsce jest jak inspiracja.– Chyba tylko jeśli jest się tutaj przelotem…– Tak jak ty.– Nie – zaoponował stanowczo, nie mając zamiaru robić sobie złudnych nadziei. – Ja przesiedzę tu najbliższe pół roku.– Wżadnym wypadku.– Klamka już zapadła.– Niezupełnie. Przytrzymałam ją od drugiej strony w odpowiednim rozejrzał się bezradnie. Sala widzeń przywodziła na myśl raczej peerelowską szkolną klasę niż współczesne więzienie w jednym z najszybciej rozwijających się krajów Unii Europejskiej. Oryński przypuszczał, że wyremontowano by to miejsce i dopasowano do standardów zachodnich, gdyby władza nie miała w planach przekształcenia go w najbliższym czasie w będzie jednym z ostatnich więźniów, którzy opuszczą mury mokotowskiej placówki. O ile rzeczywiście wytrzyma tutaj sześć miesięcy.– Sędzia nie wydał jeszcze wyroku – zauważyła.– Formalnie nie, ale…– Co „ale”? – wpadła mu w słowo. – Liczy się tylko aspekt procesowy, nic innego mnie nie interesuje.– Apowinno, bo jak może pamiętasz, złożyłem wniosek o wydanie wyroku skazującego.– Jak mogłabym zapomnieć? Debilizmy na zawsze zapadają mi w pamięć.– Zrobiłem to, co uznałem za…– Naprawdę mam to gdzieś – ucięła. – Nie od dziś wiadomo, że masz skrzywione pojmowanie rzeczywistości. Zresztą niczego innego nie spodziewam się po człowieku, który słucha Willa Smitha.– Właściwie ostatnio przerzuciłem się na Quebonafide, Taco Hemingwaya i…– Pogrążasz się jeszcze bardziej.– Bo nie jesteś świadoma, że temu pierwszemu zdarza się rapować o tequili.– Nieistotne. „Rapować” to słowo klucz, które sprawia, że zdusimy ten temat w zarodku, zanim będzie miał okazję się spojrzał na nią z rezerwą. Jakiekolwiek wspomnienie o zarodku wydawało się nie na miejscu, ale przypuszczał, że Chyłka użyła tych słów nie bez powodu. Nawet takimi małymi akcentami starała się pokazać, że dobrze sobie radzi.– Coś nie tak? – bąknęła.– Nie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przynajmniej u mnie.– Jeśli chcesz zapytać, czy u mnie też, zastanów się dwa razy.– Nie miałem takiego zamiaru.– To dobrze – odparła, kładąc dłonie na stole i patrząc na Kordiana z ukosa. – Bo to, że mój bodybuilding zakończył się przedwcześnie, nie znaczy, że jestem delikatna jak płateczek lilii unoszący się na tafelce jaki wywoływały te słowa, zdawał się dudnić nieprzyjemnym echem. Kordian również pochylił się nad stołem. Znaleźli się na tyle blisko siebie, że poczuł perfumy Chyłki.– Bodybuilding? – zapytał.– Ajak inaczej określisz ciążę?– Znalazłbym kilka lepszych porównań.– Podobnie jak mój się, a jej twarz nagle przybrała inny wyraz. Oryński dopiero teraz uświadomił sobie, że ta rozmowa nie bez powodu biegła w tym kierunku. Joanna najwyraźniej przyszła tu w określonym celu – i nie było nim rzucanie ogólnych zapewnień, że wyciągnie go z aresztu.– Wiesz, co powiedział mi podczas pierwszej wizyty?– Nie – odparł Kordian, marszcząc lekko brwi.– Że ciąża jest jak awans w pracy. Nigdy nie wiesz, ile razy trzeba dać dupy, żeby doszła do mógłby przysiąc, że w głosie dawnej patronki usłyszał uznanie.– Od razu ci się spodobał, co? – odezwał się.– Mhm – potwierdziła. – Poczułam, że nadajemy na tych samych falach.– Awspominasz o tym, bo…– Bo facet zgłosił się do mnie, szukając pomocy – odparła, a potem nabrała głęboko tchu. – Dostał spadek od jednej z pacjentek, praktycznie jej nie znał. A kiedy pojechał sprawdzić jedną z nieruchomości, zastał na miejscu nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.– Zaraz potem pognał do Skylight, ale nie zdążył mi wiele powiedzieć, bo wyprowadziła go policja – ciągnęła Joanna, nie zwracając uwagi na konsternację Oryńskiego. – Właściwie dzień jak co dzień w Żelaznym & McVayu.– No tak.– Ale istotne było dla mnie to, że jego zdaniem sprawa ma związek z nagle również się wyprostował, jakby poraził go prąd.– Jak to? – jęknął.– Spokojnie. Nie chodzi o żadne dodatkowe problemy. Wręcz przeciwnie, Kranz twierdzi, że może ci pomóc.– Jak?– Tego nie udało mi się jeszcze z niego wyciągnąć. Ale to kwestia czasu.– Więc podejmujesz się obrony?Wzruszyła ramionami, jakby w ogóle nie było czego rozważać.– Aco mam zrobić? – mruknęła. – Kupił mnie tym porównaniem z awansem w robocie.– Gdybym był kobietą, jakoś niespecjalnie by do mnie przemawiało.– Bo byłbyś jedną z tych, które twierdzą, że za każdym mężczyzną, który coś osiągnął, stoi jakaś kobieta.– Ato nieprawda?– Nie. Kobiety stoją przed, nie za nimi.– moment się nie odzywali, patrząc na siebie niepewnie. Niemal zwyczajowo starali się trzymać z dala od tematów, które tak naprawdę oboje chcieli poruszyć. I tradycyjnie mieli z tym To jedno jagańskie słowo wyrażało wszystko to, do czego sprowadzały się ich relacje.– Rafał Kranz jest fachowcem – dodała w końcu urzędowym tonem Chyłka. – Tyle że nie szkolono go z savoir-vivre’u, ale z opieki ginekologicznej.– Mimo wszystko na studiach musieli przygotować go pod kątem kontaktów z pacjentami.– Studia to tylko kara za to, że przetrwałeś liceum, Zordon – odpowiedziała, zawieszając wzrok gdzieś w oddali. – Nie mają praktycznego znaczenia, a na specjalizacji nie uczy się lekarzy podejścia do pacjentów. I dobrze, bo to mitrężenie czasu. Zamiast właściwego głaskania po ręce wolę właściwą diagnozę.– Ty z pewnością tak, ale…– Kranz w każdym razie je stawia. Notorycznie.– Ito wystarczy, żebyś mu zaufała?– Nie ufam nawet sobie.– Ajednak jesteś przekonana, że rzeczywiście może mi pomóc – odparł stanowczo. – I dlatego zdecydowałaś się wziąć jego sprawę.– To jeden z powodów – przyznała. – Drugi jest taki, że to wszystko mocno podejrzane.– To znaczy?Chyłka rozejrzała się, na dłużej zatrzymując wzrok na siedzącej niedaleko parze. Dopiero teraz zdawała się zorientować, że jako jedyna nie kupiła niczego w kantynie.– Zastanów się – mruknęła. – Oskarżą go o zabójstwo tej dziewczyny, ale to właściwie najbardziej absurdalny kandydat na mordercę, o jakim mogłabym pomyśleć. Gdyby to zrobił, lepiej ukryłby ciało, zapewniłby sobie alibi, zabezpieczyłby się odpowiednio. W końcu to on figuruje w testamencie, więc wiedziałby, że właśnie na niego od razu padnie cień podejrzeń.– Dlaczego ta dziewczyna w ogóle go w nim umieściła?– Nie mam bladego pojęcia, podobnie jak on. Ale dowiem się.– Miała jakąś rodzinę?– Całkiem sporą – odparła ciężko Chyłka, jakby to był powód, by współczuć spadkodawczyni. – Rodzice byli znanymi warszawskimi przedsiębiorcami, robili głównie w nieruchomościach. Obłowili się podczas reprywatyzacji, skupując sporo roszczeń, a potem inwestując zdobyte środki. W pewnym momencie przestali zajmować się przeszłością i skupili na deweloperce. Potem pochłonęły ich gry rynkowe i w rezultacie dziewczyna odziedziczyła udziały w kilku intratnych spółkach.– Dawno zmarli?– Ojciec parę lat temu, matka przed rokiem. Oboje z przyczyn naturalnych – odparła Joanna i poprawiła wyglądała w swoim dawnym, przedciążowym służbowym stroju – jakby rzeczywiście zostawiła traumatyczne przeżycia za sobą i skupiła się na tym, co tu i teraz.– Została czwórka dzieci – kontynuowała. – Ofiara, czyli Beata Widera, i trzech braci. Dziewczyna w całości odziedziczyła rodzinny biznes, bo podobno jako jedyna z całego towarzystwa była na tyle odpowiedzialna, by to ją rodzice ustanowili następczynią.– Brzmi jak przyczynek do rodzinnych zapasów w błocie.– Zapewne się odbyły, ale dopiero zaczynam badać sprawę. Na razie wiem tyle, że wszystko wskazuje na samobójstwo.– Zostawiła list?– Tak. Niestety, znalazł go sam Kranz, więc wartość dowodowa będzie taka pokiwał głową w zamyśleniu. Nie znał ani rodziny Widerów, ani ginekologa. O ile pamięć go nie myliła, nigdy nie spotkał żadnej z tych osób, nawet o nich nie słyszał. Ale dlaczego w takim razie lekarz utrzymywał, że może mu pomóc?– Bez nerwów, Zordon – odezwała się Joanna. – Wszystko przez moment namyślał się w milczeniu.– Zdajesz sobie sprawę, że to może być lichy wybieg, żebyś podjęła się obrony?– Nie – odparła bez wahania. – Kranz wie, z kim ma do czynienia. I jest świadomy, że prowokowanie drapieżnika nigdy nie przyniosło nikomu niczego próbował odpędzić od siebie myśl, że po raz pierwszy od długiego czasu Chyłka brzmi jak ktoś naprawdę zdesperowany. Wiedział, że zrobi wszystko, by mu pomóc, nawet jeśli miało to zagrozić jej samej. Ta świadomość była jednym z powodów, dla których wniósł o wydanie wyroku skazującego. Chciał mieć to wszystko już za przekonany, że tak się także powinna mieć tę pewność. Decyzja sądu należała do zwyczajnych formalności i nawet jeśli Rafał Kranz rzeczywiście miał coś, co mogło pomóc Oryńskiemu, było już za jeszcze raz to podkreślić, ale ostatecznie uznał, że przyniesie to efekt odwrotny do zamierzonego.– Po prostu się nie spiesz – odezwał się po chwili.– Zczym?– Ztym, co zamierzasz.– Nie masz pojęcia, co zamierzam, Zordon.– Nie? – odparł i uśmiechnął się pod nosem. – Planujesz w jakiś sposób storpedować mój wniosek, a potem wyciągnąć mnie z więzienia. Przypuszczam, że też przywrócić mnie na dawne stanowisko. A może nawet sprawić, że skończę aplikację i zostanę przyjęty do palestry. O czymś zapomniałem?Żaden mięsień jej twarzy nawet nie drgnął, mimo że ton, którego użył Kordian, był wyraźnie prześmiewczy.– Może o hodowli jednorożców, której założenie jest równie prawdopodobne, jak osiągnięcie którejkolwiek z tych rzeczy? – dodał.– Nie – odparła. – Ale nie powinieneś sobie drwić z jednorożców. Podobnie jak z feniksów i innych tego typu stworzeń. Wszystkie sklasyfikował Linneusz w swoim dziele Animalia Paradoxa. A nie muszę ci chyba mówić, że to był poważany przyrodnik.– Który najwyraźniej zrobił wyjątkowo głupią rzecz.– Ja zamierzam zrobić jeszcze durniejszą – zauważyła z niejaką satysfakcją Chyłka.– Jaką?– Związać się z która zapadła, zdawała się jedynie interludium między jednym a drugim żartem Chyłki. Kąciki jej ust się jednak nie uniosły, a w oczach miała wyłącznie powagę. Kordian odchrząknął nerwowo, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że mogła rzucić ten komentarz jedynie po to, żeby sam zaczął myśleć o jak najszybszym opuszczeniu nie? Może rzeczywiście planowała wrócić do miejsca, w którym się zatrzymali przed atakiem pod Skylight? Właściwie nic nie stało temu na przeszkodzie. Jeśli pominąć fakt, że Kordian był teraz odizolowany od świata zdążył cokolwiek powiedzieć, podniosła się, przesunęła dłonią po białej koszuli pod żakietem i zerknęła w stronę wyjścia.– To, że nie ufam samej sobie, Zordon, nie znaczy, że ty nie możesz.– Mhm.– Po prostu zdaj się na dodawszy nic więcej, obróciła się i ruszyła w stronę korytarza. Oryński odprowadził ją wzrokiem, wciąż zastanawiając się nad tym, co konkretnie może planować. Żaden wybieg prawny, o którym pomyślał, nie zdołałby poprawić jego mógł dalej ścierać się z prokuraturą na sali sądowej, ale wedle wszelkiego prawdopodobieństwa skończyłoby się to wyższym wymiarem kary. Jedynym rozwiązaniem było poddanie się wyrokowi. I sprawienie, że za pół roku będzie miał czystą cudem Chyłka liczyła na to, że uda jej się wrócić do stanu poprzedniego? O odtworzeniu go nie było już mowy. Nawet gdyby jakimś cudem Kranz rzeczywiście mógł zastanawiał się nad tym w drodze do celi, nie dostrzegając, że tym razem prowadzi go inny strażnik. Zorientował się dopiero, kiedy skręcili nie w ten korytarz, w który natychmiast się zatrzymał.– Idź dalej – rzucił klawisz.– Zaraz…– Zamknij ryj i idź.– Ale…Oryński urwał, widząc, że klawisz kładzie rękę na paralizatorze.– Już!Nie mając wyjścia, niepewnie ruszył przed siebie. Czuł, jak zwęża mu się przełyk, i miał wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem ściany wąskiego korytarza coraz bardziej się do siebie miał wątpliwości, że kiedy dotrą na jego koniec, zobaczy tam ostatnią osobę, którą chciałby pomylił się. Gorzym już na niego Rock Cafe, ul. ZłotaNawet bez niespodziewanie odziedziczonej fortuny Rafał Kranz mógłby pozwolić sobie na wpłacenie poręczenia majątkowego. W ramach wieloletniej praktyki w publicznej służbie zdrowia nie zarabiał wprawdzie kroci, ale od lat prowadził prywatny gabinet. Było go stać nie tylko na to, by co kwartał zmieniać samochód, ale także na to, by czas pozostały do procesu spędzić na tyle, jeśli chodziło o równość wobec prawa, uznała Chyłka, czekając na ginekologa w Hard Rocku. Ustawowe zasady były skonstruowane dla bogatych, nie dla biednych. Tylko ci pierwsi mogli pozwolić sobie na opłacanie najlepszych prawników, a jakby tego było mało, prawo umożliwiało zwyrodnialcom z zasobnym portfelem pozostawać na wolności – podczas gdy ci, którzy cierpieli na deficyt w finansach, pozostawali za kratkami nawet za drobne Kranz wszedł do restauracji, stwarzał wrażenie, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Zauważył Chyłkę przy jednym ze stolików, a potem podszedł do niej z niefrasobliwą zdążył się z nią przywitać, odezwała się:– Jak długo, zanim wróci okres?Skrzywił się, rozejrzał, a potem chrząknął kilkakrotnie i zajął miejsce przy stoliku. Stał na nim talerz pełen mięs, choć właściwszym określeniem byłby być może półmisek. Joanna wbiła widelec w jeden z krwistych kawałków.– No? – ponagliła go.– To zależy – odparł Kranz, drapiąc się po skroni.– Studiował pan prawo czy jak?– Nie, dlaczego?– Bo cała ta pięcioletnia przygoda sprowadza się do szkolenia studentów w udzielaniu dokładnie takiej odpowiedzi. Na każde możliwe pytanie – odparła, a potem włożyła kawałek mięsa do ust i zaczęła przeżuwać. – Więc bez pieprzenia, bo znam je zbyt rozejrzał się za kartą dań, ale Chyłka przed momentem z premedytacją oddała ją kelnerowi.– Cóż… macica musi się obkurczyć i oczyścić z tego wszystkiego, co…Urwał, przyglądając się, jak zapalczywie rozmówczyni gryzie mięso.– Na pewno chce pani teraz o tym słuchać?– Owydalaniu tkanek, wydzieliny, wodnistych upławach i odchodach połogowych? Nie, niespecjalnie, choć nie ja jedyna to z siebie wyrzucam, prawda?Kranz skinął niepewnie głową.– Pytałam o prostą rzecz – dodała. – I oczekiwałam prostej odpowiedzi.– Za kilka tygodni miesiączka zaklęła cicho i wbiła widelec w kolejny kawałek. Noszenie pasożyta miało wiele minusów, ale niewątpliwą zaletą tego stanu był fakt, że nie musiała zmagać się z comiesięcznymi przypadłościami.– Trudno – odbąknęła. – I tak jestem w lepszej sytuacji niż kobiety w Nepalu. Wie pan, że na czas okresu zamykają je w chatach menstruacyjnych?– Tak, wiem. To zwyczaj zwany chaupadi. Kobiety nie mogą wówczas dotykać innych ludzi, zwierząt, warzyw czy owoców. Nie mogą pić mleka, mają ograniczony dostęp do wody i…– Wporządku. Sprawdzam tylko, czy ogarnia pan temat z empatią, czy może jest pan takim zimnym sukinsynem, na jakiego pan wygląda.– Awyglądam?– Raczej – przyznała z pełnymi ustami. – W dodatku wchodzi tu pan jak dandys do bohemicznego przybytku, mimo że jest oskarżony o zabójstwo.– Zupełnie coś niezrozumiałego pod nosem, chcąc wysłać jasny sygnał, że nie ma zamiaru tego rozważać. Nie ulegało wątpliwości, że policja lub prokuratura mają coś więcej niż tylko list samobójczyni. Dedukcja sprawdzała się świetnie w przypadku Sherlocka Holmesa, ale niekoniecznie, jeśli chodziło o stawianie zarzutów, które mają się obronić w Chyłka spotkała się z Kranzem, starała się ustalić wszystkie fakty. Sprawa była jednak zbyt mętna, a po wszystkich sądowych i pozasądowych szarżach prawniczka nie mogła liczyć na przychylność organów podczas niedawnego procesu byłego opozycjonisty wywlekła na światło dzienne trochę prokuratorskich brudów. Nie wszystkim się to musiała więc skupić się na tym, by poznać samego Rafała Kranza. Z Rakowieckiej do Szpitala Specjalistycznego imienia Świętej Rodziny nie było daleko, poszła tam od razu po widzeniu z Zordonem. Zaczęła wypytywać o ginekologa i potwierdziła wszystko to, co już wiedziała – był obcesowym gburem, ale fachurą w swojej pacjentka skarżyła się na jego podejście, pracownicy szpitala twierdzili jednak, że Kranz nigdy nie dopuścił się czegokolwiek niezgodnego z prawem. Mimo szorstkości, w gruncie rzeczy był dobrym, porządnym facetem, przynajmniej tak mu w oczy, Joanna nie mogła przesądzić, czy te słowa wypływały z zawodowej solidarności, czy z prawdy.– Dobra – rzuciła, a potem odłożyła na moment sztućce. – Niech pan mówi.– Co konkretnie?– Co pan zrobił – odparła szybko. – Śmiało. Nic, co nieludzkie, nie jest mi cicho pod nosem, więc Joanna uznała, że od tej strony nie ma sensu go podchodzić.– Wrócimy do tego – rzuciła. – Ale teraz chcę wiedzieć, ile razy Widera u pana była, czy doszło do czegoś wykraczającego poza dotykanie zawodowe i czy…– Wżadnym westchnęła przeciągle, a potem przesunęła dłonią po bliźnie na szyi. Kiedy patrzyła na swoje odbicie w lustrze, niemal nie dostrzegała już piętna dżihadu. Gest był równie nieuświadomiony.– Ustalmy jedną rzecz: ja mogę panu przerywać, pan minie.– Wporządku.– Spotkał ją pan kiedykolwiek poza gabinetem?– Nie, zaprzeczenie. Niedobrze, uznała w duchu Chyłka. Z jej doświadczenia wynikało, że zazwyczaj kryje się pod nim coś więcej. Tyle że Rafał właściwie nie miałby po co kłamać. Jeśli widywał się z dziewczyną, prędzej czy później wyjdzie to na jakiś czas odsunęła wątpliwości na bok. Najważniejsze było teraz ustalenie, jak mocny materiał mieli w jaki sposób Kranz mógł pomóc Zordonowi.– Spotkał pan kiedyś kogoś innego z rodziny Widerów?– Nie.– Stanowczo pan zaprzecza.– Słucham?– Powinien pan raczej powiedzieć, że nie przypomina sobie, że o ile wie, że nie wydaje mu się, że jeśli pamięć go nie myli…– Po co mam używać takich formułek, skoro mam pewność, że nigdy nikogo z nich nie spotkałem?– Askąd ta pewność?Wzruszył ramionami i najwyraźniej uznał, że to wystarczająca odpowiedź. Była to kolejna nieprzesadnie dobra reakcja, a sam Kranz właściwie już na pierwszy rzut oka wyglądał jak typowa zmora się na sztuczną uprzejmość, ale w jego mimice i oczach łatwo dostrzegalne było poczucie wyższości. Żaden sędzia ani ławnik nie zapałają do niego czekała, aż rozmówca doda coś jeszcze, ale zdecydował się milczeć.– Ustalmy jeszcze jedną rzecz – dorzuciła. – Jeśli chce pan, żebym go broniła, nie może pan zachowywać się jak czarna dziura w Konstelacji Perseusza.– Co proszę?– Wydaje ona najniższy zarejestrowany dźwięk. Niemal sześćdziesiąt oktaw poniżej środkowego ce.– Rozumiem.– Nie sądzę. Ale mniejsza z otworzył oczy nieco szerzej.– Więc skąd ta pewność, że nigdy nie spotkał pan nikogo z nich? Beata ma trzech braci, jej rodzice też mogli się gdzieś panu nawinąć, wszyscy obracali się pewnie w dandysowskich kręgach.– Zktórymi ja nie mam nic wspólnego.– Nie baluje pan? Nie chodzi na Mysią po buty za dwa tysiące? Nie patrzy pan z ukosa na tych, co to chodzą na spektakle pod chmurką na Bulwarze Flotylli Wiślanej, bo uznaje tylko deski teatralne w Narodowym?– Nie.– Ato ciekawe, bo wygląda mi pan na się za kimś z obsługi, ale wszyscy zdawali się ignorować stolik, przy którym siedzieli Kranz i Chyłka. Zupełnie jakby tych dwoje stanowiło element wystroju.– Ma pani zamiar mi pomóc czy mnie obrażać?– Jedno i drugie w moim wypadku są ze sobą powiązane. Jest pan w stanie to przełknąć?– Tylko jeśli wybroni mnie pani od tego absurdalnego zarzutu.– Taki mam zamiar. Ale najpierw muszę się dowiedzieć, dlaczego go panu postawiono.– Widocznie komuś podpadłem.– Sądzi pan, że to jakiś spisek?– Ajak inaczej to wytłumaczyć? – zapytał, rozglądając się z coraz większą nerwowością. – Jakaś siksa, której nie znam, zapisuje mi cały majątek, a potem rzekomo popełnia samobójstwo.– Więc to Beata Widera miałaby się na panu za coś odgryźć? Znam lepsze sposoby niż zabijanie się.– Nie, oczywiście, że nie ona.– To kto? Podpadł pan komuś?– Przypuszczam, że nie jednej osobie. – Rafałowi w końcu udało się ściągnąć wzrokiem kelnera. Zamówił piwo i nachos, a potem na powrót skupił całą uwagę na Joannie. – Zresztą czytała pani pewnie opinie w internecie.– Przewinęły mi się. I od tego jadu aż sama poczułam zgagę.– Wtakim razie wie pani, że nie wszystkie pacjentki były zadowolone z tego, jak prowadziłem ich ciąże. To oczywiście same brednie, nikt nigdy nie próbował podjąć przeciwko mnie żadnych kroków w komisji etyki. Ale ludzie mają swoje wyobrażenia.– Nie wygląda mi to na zemstę niezadowolonego pacjenta.– Ana co?– Na skok na kasę. W dodatku niemałą.– Akto go dokonuje?Joanna uśmiechnęła się lekko. Czuła przyjemny dreszcz na myśl o tym, że stopniowo będzie odkrywać kolejne karty w tej sprawie. Była skomplikowana, nie miała co do tego wątpliwości. Ale znaczyło to tylko tyle, że Chyłka poczuje wyjątkową satysfakcję, kiedy upora się z może znów spali za sobą kilka mostów, z pewnością do celu dotrze po paru trupach i włoży kij w niejedno mrowisko. Obnaży cudze grzechy, rozsierdzi tych, którzy starali się je ukryć, i przetrąci kręgosłup każdemu, kto nie ugnie się pod odchrząknęła. Musiała przyznać, że uwielbiała tę robotę. – Wiem tylko tyle, że to nie pan chce położyć łapę na tej kasie.– Cóż… dziękuję za wotum głosie nie było nawet krzty szczerości.– Bo przypuszczam, że w przeciwnym wypadku postarałby się pan bardziej.– Podejrzewa więc pani kogoś z rodziny?– Jasne – odparła, a potem na powrót zajęła się swoim daniem. – To właśnie do domowej pralki wrzuca się najgorsze brudy, prawda?Chciał odpowiedzieć, ale Chyłka wycelowała w niego widelec.– Niech mi to pan zostawi – poleciła. – A sam zajmie się tym, co mnie interesuje najbardziej.– Oryńskim?– Mhm – potwierdziła z pełnymi ustami, a potem znacząco uniosła brwi. Nie musiała nic dodawać, by zrozumiał, że teraz ona czeka na kilka deklaracji i wyjaśnień z jego Kranz dostał swoje zamówienie, nabrał głęboko tchu.– Mogę mu pomóc.– Tak, już pan to mówił. W jaki sposób?– Nie zdradzę tego, dopóki nie zawrzemy umowy.– Zawarliśmy ją, bo w zupełności wystarczy panu moje słowo, że będę pana bronić.– Azłożyła je pani?– Jeszcze nie. Ale jestem od tego o krok, o ile usłyszę coś jej się przez chwilę, zupełnie zapominając o piwie i nachosach. Sprawiał wrażenie, jakby oceniał, czy opłaca się dalej brnąć w tę negocjacyjną przepychankę, czy kiwnął lekko głową.– Musi pani porozmawiać z tą prokurator, która prowadziła sprawę.– Prowadzi – poprawiła go. – Sąd nie wydał jeszcze wyroku.– Ale zrobi to w najbliższym czasie, więc proszę się pospieszyć.– Nigdy niespieszno mi do rozmów z prokuratorami, chyba że mam dobry powód, panie Kranz.– Wtym przypadku go pani ma.– Jaki?– Odkryła pani nowe fakty – odparł, zniżając nieco głos. – I pozwoliły one pani sądzić, że Kordian Oryński nie dokonał zabójstwa liczyła na coś większego niż tego typu rewelacje. Zbadała każdy aspekt sprawy i wiedziała, że nie ma żadnych dowodów, które mogłyby przekonać Paulinę Feruś do wycofania możliwość sprowadzała się do zmuszenia starego Oryńskiego, by wziął całą winę na siebie – ale tego Kordian nie przyjmował jako realnej alternatywy.– Nie ma niczego, co jednoznacznie dowodziłoby jego niewinności – zauważyła Chyłka.– Źle mnie pani zrozumiała.– Więc niech pan się lepiej wysławia.– Miałem na myśli dowody, które świadczą, że to zwykłe mimowolnie się skrzywiła.– Pogięło pana?– Kordian zabił matkę, ale nie miało to nic wspólnego z jej życzeniami – dopowiedział Kranz. – Nie doszło do eutanazji, ale do zwyczajnego stoliku zaległa cisza.– Właśnie to musi pani wykazać – dodał. – I proszę mi zaufać, tylko w ten sposób może go pani Śledczy Warszawa-MokotówTen moment musiał nadejść. Być może lepiej się stało, że Kordian miał skonfrontować się z Gorzymem teraz, a nie później. Oszczędził sobie złudnej nadziei, że jakimś cudem uda mu się uniknąć tego nadal miał ślady po ostatnim. Wówczas tylko cudem udało się Oryńskiemu wywinąć, teraz nie mógł liczyć na podobny finał. Odwrócił się, chcąc sprawdzić, co zamierza klawisz. Ten wycofał się już jednak za nie mógł przełknąć śliny, miał wrażenie, że zaraz się udławi. Spojrzał na Gorzyma, przypuszczając, że zobaczy na jego twarzy dzikie, zwierzęce zadowolenie. Kafar jednak zachowywał obojętność.– Czego się, kurwa, spodziewałeś? – odezwał mimo woli lekko się wycofał. Ręce drgnęły, jakby miał zamiar podnieść gardę. Nie było jednak sensu nawet się fatygować – pierwszy lepszy cios przebiłby się przez tę lichą osłonę.– Że zapomnę o wszystkim? – dodał nie odpowiadał, jakakolwiek rozmowa była bezcelowa. Ten człowiek rozumiał jedynie argument siły, a Oryński nim nie że…Być może błędnie zakładał. Być może w tym konkretnym przypadku mógłby uratować się właśnie dzięki słowom, nie czynom. Być może powinien zrobić to, czego uczono go w kancelarii Żelazny & McVay. Kultywować jej najlepsze tradycje, jak mawiała Chyłka. Łgać, przeinaczać fakty, naginać prawdę, stosować manipulacje i zastraszać ostatnie musiał odpuścić, ale wszystkie wcześniejsze elementy mogły się złożyć na plan miał wyjścia.– No? – rzucił mięśniak. – Nie masz mi nic do powiedzenia, skurwysynu?– Mam.– To dawaj. – Gorzym się zbliżył. – Zanim rozjebię ci łeb na milion kawałków.– Mogę ci zaśmiał się krótko, na jednym wydechu.– Wspuszczeniu sobie wpierdolu?– Nie. W tym, żebyś stąd deklaracja nie zrobiła na Gorzymie żadnego wrażenia. Musiał się spodziewać, że Oryński sięgnie po każdy możliwy argument, nawet najbardziej bzdurny.– Ile ci zostało? – zapytał Kordian, kiedy kafar zrobił kolejny krok w jego stronę. – Pewnie jeszcze z dziesięć lat?– Chuj cię to obchodzi.– Mogę cię stąd wyciągnąć dużo szybciej. Przesiedzisz najwyżej kilka obejrzał się przez ramię, obawiając się, że strażnik stoi za blisko i słyszy każde słowo. Ten jednak oddalił się jeszcze trochę, najwyraźniej nie chcąc obserwować, na jaki los skazał młodego prawnika.– Znam przynajmniej kilka dobrych sposobów, żebyś wyszedł przed nie odpowiadał. Nadal wyglądał, jakby nie pokładał żadnej wiary w jego słowach. I trudno było mu się dziwić – nie było właściwszego momentu na dramatyczne i żałosne apele.– To żadnej reakcji.– Wystarczy tylko znajomość Kodeksu postępowania karnego i trochę był jak sparaliżowany, z coraz większą trudnością przychodziło mu formułowanie myśli. Wiedział jednak, że musi wydusić z siebie jeszcze trochę słów. I to wyjątkowo przekonujących.– Wystarczy, że twój obrońca da mi dostęp do twoich akt – ciągnął, siląc się na pewny ton. – Daj mi godzinę lub dwie, znajdę coś.– Mój hapacz dawno by coś wyczarował, jakby było co.– Na gruncie prawa formalnego? Po skazaniu? Wątpię. Zwyczajnie by mu się to nie opłacało, skoro już przegrał sprawę. Zależy mu na kasie, na tym, żebyś dalej płacił. Nie na lekko zmarszczył czoło, co należało przyjąć za dobrą monetę. Oryński poczuł się trochę lepiej.– Pierdolenie – ocenił przeciwnik.– Daj mi okazję, żebym ci…– Dam ci co najwyżej szansę zrobienia mi laski, Oryński. I to już po tym, jak wyjebię ci przednie się zaśmiał, podchodząc bliżej. Najwyraźniej iskierka nadziei rozpaliła się w umyśle Kordiana stanowczo za wcześnie. Nie miał jednak zamiaru dawać za wygraną.– To ja cię tu wpakowałem – wesołość nagle odpłynęła z twarzy mięśniaka, jakby ta deklaracja przelała czarę goryczy.– Może nie bezpośrednio, ale doskonale wiesz, że gdyby nie ja…– Starasz się załatwić sobie jeszcze większy wpierdol?– Staram ci się wytłumaczyć, że wiem więcej niż twój adwokat. Więcej niż ktokolwiek, kto zajmował się twoją chciał wracać myślami do zdarzeń, które odcisnęły się piętnem na jego psychice i popchnęły go do nadużywania zarówno psychotropów, jak i innych środków. Nie miał jednak wyboru.– Znam każdy aspekt twojej sprawy – kontynuował. – Od twojej roli w organizacji Langera aż po…– Aż po pobicie w Izabelinie, no – przerwał mu Gorzym. – Bo to ty skinął głową i dopiero teraz przestał się cofać. Myśl o tamtych przejściach w jakiś sposób dodała mu nieco pewności siebie. Zupełnie jakby wspomnienie o nich samo w sobie stanowiło przejaw odwagi.– Wakcie oskarżenia z pewnością są jakieś dziury – podjął. – A ja mogę je wyłapać i pogłębić. Uwalę całą sprawę pod kątem proceduralnym, rozumiesz?Nie rozumiał, ale nie miało to żadnego znaczenia. Podobnie jak to, że była to prawdopodobnie jedna wielka bzdura. Zanim sąd rozesłał odpis aktu oskarżenia do stron, został on sprawdzony pod kątem wymogów formalnych. Uchybienia, które Kordian mógłby teraz wykorzystać, dawno zostałyby nie mógł ugrać wiele, ale wystarczyło, że zyska trochę czasu. Dzięki temu może uda mu się przenieść w inne miejsce, ewentualnie trafić do skrzydła aresztu, do którego Gorzym nie będzie miał dostępu.– Nic nie tracisz – dodał. – A zyskać możesz sporo.– Gówno mogę zyskać.– Przekonaj się. Co ci szkodzi?Mięśniak przyglądał mu się przez przeraźliwie długi moment, rzeczywiście zaczynając rozważać, czy nie warto zaryzykować. Z jego punktu widzenia sytuacja była pod kontrolą. W każdej chwili mógł zrobić to, co zamierzał.– Potrzebuję tylko informacji od twojego obrońcy. I wglądu w parę sądowych dokumentów.– Nikt ci ich nie da.– Nie musi. Są sposoby, żebym się zapoznał z tym materiałem. Twój prawnik wszystko mi dostarczy, jeśli odpowiednio go przypuszczał, że zarówno Gorzyma, jak i innych ludzi podlegających niegdyś Langerowi nadal reprezentują ci sami adwokaci co wcześniej – pozostający na usługach szemranych typów i gotowi przymknąć oko na zasady poufności.– To jak będzie? – zerknął w głąb korytarza, jakby on też miał wątpliwości, czy klawisz przypadkiem nie usłyszał za dużo. Namyślał się najwyżej przez kilkanaście sekund, ale Oryński miał wrażenie, że upłynęła cała wieczność.– Możesz tylko zyskać – dorzucił Kordian, rozkładając ręce. – Przecież nigdzie się nie sekundy były jak tykanie bomby.– Dziewięćdziesiąt procent spraw w sądach wygrywa się, nie mając racji – ciągnął Oryński. – A wszystko dlatego, że procedura jest coraz bardziej sformalizowana, coraz bardziej wymagająca. Uchybienia pojawiają się na każdym kroku, tyle że…– Mój hapacz by to wyłapał – powtórzył Gorzym.– Niekoniecznie. Prawnicy rzadko wnoszą o wpisanie zastrzeżenia do protokołu rozprawy, a to jest warunek, żeby potem skorzystać z…– Nie chce mi się słuchać twojego pierdolenia, było tego nie zauważyć. Równie wyraźna była nadzieja, że w słowach Kordiana tkwi jednak ziarno prawdy. W rzeczywistości to, o czym mówił, było mocno naciągane, ale w tej chwili kluczowe było zalanie przeciwnika prawniczym żargonem.– Więc? – odezwał się Oryński. – Skorzystasz z okazji czy nie?Milczenie znów się przeciągało.– Dobra – rzucił w końcu Gorzym. – Niech będzie, że masz czas do końca dnia. Jak nic nie załatwisz w tym czasie, pożegnasz się ze swoim, kurwa, honorem.– Potrzebuję trochę więcej…– Tyle masz czasu – powtórzył mięśniak, ruszając w jego go bez ogródek, ciskając na ścianę, a na odchodnym rzucił jeszcze, że załatwi, co trzeba. Kordian szczerze w to wątpił, ale szybko przekonał się, że najwyraźniej nie docenił możliwości tego godzinę później trafił do świetlicy. Kiedy usiadł przy komputerze, zorientował się, że ktoś zostawił kilka otwartych dokumentów tekstowych. Było w nich właściwie wszystko, czego potrzebował do zapoznania się ze sprawą pytająco na strażnika, który go przyprowadził, ale ten zdawał się zupełnie ignorować młodego nie pozostało nic innego, jak zagłębić się w materiale dowodowym, który dobrze znał. Śledził proces Siwowłosego i wszystkich jego podwładnych. Gorzyma w nie podniosła niczego, co mogłoby się teraz przydać Oryńskiemu. Westchnął, ale starał się nie sprawiać wrażenia zrezygnowanego. Przypuszczał, że klawisz może mieć na niego znał najczęstsze błędy proceduralne, mniej więcej orientował się też, które mają szanse w postępowaniu kasacyjnym, a które Sąd Najwyższy prawdopodobnie odrzuci jako niemające wpływu na wynik akta Gorzyma w poszukiwaniu jednych lub drugich, zupełnie nadaremno. Właściwie wystarczyłoby cokolwiek, choćby formalny bzdet, który przed mięśniakiem mógłby rozdmuchać do odpowiednich chodziło wszak o to, by naprawdę wyciągnąć go z więzienia, a jedynie przez jakiś czas tworzyć iluzję, że to możliwe. Realnej szansy nie było, prokuratura stanęła na wysokości kilkudziesięciu minutach babrania się w brudach Gorzyma Kordian miał dosyć. I stracił całą nadzieję na to, że uda mu się cokolwiek znaleźć. Oskarżyciele zdawali się zabezpieczyć na każdym froncie, wypełniając normy postępowania karnego co do rozruszał kark, zaplótł dłonie z tyłu głowy i przez moment wbijał pusty wzrok przed prokuratura zachowała się lege artis, być może nie powinien się skupiać na tym etapie postępowania i zamiast tego zainteresować się tym, co robiła wcześniej policja. To wtedy najczęściej dochodziło do niewielkich wszystko, co działo się przed wszczęciem postępowania przygotowawczego i w jego trakcie. Także na tych etapach wszystko wydawało się bez trudno się było dziwić. Policjanci nie mieli powodu kombinować – Chyłka i Oryński wystawili im Siwowłosego i Gorzyma na tacy. Wystarczyło tylko skonsumować wyjątkowo apetyczne półtorej godziny Kordian spodziewał się, że zaraz zostanie zaprowadzony z powrotem do celi. Zerknął na drzwi, ale zobaczył tylko plecy strażnika. Wyglądało, że na kogoś czeka – i po chwili Oryński przekonał się, że rzeczywiście tak Gorzymowi wyjątkowo się spieszyło. Wszedł do środka, pociągnął nosem, a potem skinął ręką na Kordiana jak na psa.– Zaraz…– Wstawaj.– Jeszcze nie skończyłem.– Skończyłeś, nie miał zamiaru dawać za wygraną. Nie, dopóki nie wymyśli czegoś, co da mu choć cień szansy na ratunek. Wskazał palcem monitor i zmrużył oczy.– Tu może coś być – odezwał się.– Ta?– Mówiłem ci, że coś znajdę.– Niby co?Kordian odwrócił się w stronę ekranu i wbił wzrok w notatkę służbową, którą sporządzili funkcjonariusze po zatrzymaniu Gorzyma. Jednym z nich był Szczerbiński. O ile pamięć Oryńskiego nie myliła, to właśnie wtedy wraz z Chyłką go Szczerbatego potwierdzała, że prawdopodobnie nie doszło do żadnych uchybień. Był nie tylko porządnym człowiekiem, ale też solidnym stróżem prawa.– No, karakanie? – ponaglił go Gorzym. – Co znalazłeś?Ale nie tylko Szczerbiński przesłuchiwał zatrzymanych wówczas ludzi, pomyślał Kordian. Być może któryś z jego kumpli pofolgował sobie w pewnym momencie. Może za bardzo przycisnęli Gorzyma, może podeszli go, przekraczając granicę, i wymusili jakieś w trakcie postępowania policyjnego przyznał się do kilku zarzutów, chciał przehandlować to i owo – dopiero potem wycofał się ze wszystkiego i za namową swojego obrońcy szedł w zaparte. Była to właściwie nie najgorsza taktyka, bo próbowano wykazać, że policja uwzięła się na Gorzyma tylko dlatego, że ten nie cieszył się zbyt dobrą ktoś pozwolił sobie na zbyt wiele?Nie, prawdopodobnie nie. Ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie?– Potrzebuję nagrań z monitoringu – rzucił buńczucznie Kordian.– Jakiego monitoringu?– Zposterunku, na którym byłeś przesłuchiwany.– Ana co ci to?– Znajdę…– Gówno znajdziesz, bo nie ma żadnych uniósł brwi.– Jak to?– Chcieliśmy je dostać wcześniej, ale nie nagrywali nas. Podobno nie rację, prawo nie wymagało zapisu audiowizualnego z przesłuchań, w zupełności wystarczyły papiery podpisane później przez podejrzanego i notatki służbowe podsunęło Oryńskiemu pewien pomysł. Niezbyt dobry, ale możliwy do sprzedania. Codziennie na całym świecie handlarze wciskali klientom wszelkiej maści chałę i tandetę – przy odrobinie szczęścia i jemu powinno się udać wetknąć Gorzymowi lewy towar.– Idealnie – rzucił, siląc się na najbardziej przebojowy ton, jaki mógł zapozorować. – To nam daje pewne pole manewru.– Niby jakie?– Możemy obalić przynajmniej część z tego, co wtedy powiedziałeś. I wykazać, że doszło do manipulacji.– Odwołałem potem te rzeczy.– Ale część z nich potwierdziły inne dowody, więc na nic ci się to nie zdało.– Ty też mi się na nic nie zdasz.– Przeciwnie – zaoponował stanowczo Oryński. – Mogę argumentować, że śledczy przedstawili dowody w Niezrównany prawniczy duet w składzie Chyłka i Zordon powraca w piątym tomie serii Remigiusza Mroza. Autor, który chętnie bierze na warsztat aktualne bolączki społeczne, tym razem jako temat przewodni powieści wybrał terroryzm i kontrolę władzy nad obywatelami. Jak zwykle są emocje, jest humor i pełne ikry potyczki słowne. Mam jednak wrażenie, że książka jest trochę nierówna. Joanna Chyłka podejmuje się obrony oskarżonego o przygotowywanie zamachu terrorystycznego w Warszawie Fahada Al-Jassama. To Polak z pochodzenia, który wiele lat spędził na Bliskim Wschodzie. Małżeństwo Lipczyńskich jest przekonane, że to ich przed laty zaginiony podczas wakacji w Egipcie syn. Mężczyzna jednak stanowczo temu zaprzecza. Chyłka i Zordon starają się udowodnić, że państwo wyszło poza swoje kompetencje, inwigilując Fahada tylko ze względu na wyznawaną przez niego religię. Lecz w przepełnionym strachem po ciągłych atakach ekstremistów w Europie społeczeństwie takie argumenty nie wydają się przekonywające. Do tego mecenas i jej aplikant mają też mnóstwo swoich prywatnych problemów. Chyłka jest w ciąży i nie wie, kto jest ojcem dziecka. Zachowuje się w nowej dla siebie sytuacji dość dziwacznie. Z jednej strony, nazywa kiełkujące w niej dziecko pasożytem vel intruzem, którego wkrótce z siebie „wydali”. Z drugiej zaś, nawet nie chce słyszeć o aborcji, przestaje chlać tequilę i palić, a w zamian pije soczki owocowe. Joanna stała się też nagle religijna. Z kolei Zordon niedługo ma zdawać egzamin aplikacyjny, a poziom jego wiedzy nie wydaje się zadowalający. Relacja między Joanną i Konradem jest wciąż równie skomplikowana. Chyłka i Zordon to gwarant dobrej czytelniczej zabawy. Między postaciami iskrzy, ich dialogi są żywe, ironiczne i dowcipne. Żart jest zresztą mocną stroną twórczości Remigiusza Mroza (mówcie, co chcecie, ale mnie wciąż bawi, gdy ktoś przekręca Oryńskiego na Oryjskiego). Trudno nie pałać sympatią do tych lojalnych wobec siebie i troszczący się (być może w nieco oryginalny sposób) o siebie nawzajem bohaterów. Wydaje mi się, że fabularne proporcje w powieści zostały nieco zaburzone. Przez większość z niemal sześciuset stron ciągnie się proces Fahada, a poza tym nie za wiele się dzieje. Głównym tematem rozmów bohaterów jest ciąża Chyłki. Gdy kwestia ta pojawia się niemal na co drugiej stronie, zaczyna to być męczące i nudne. Tak w zasadzie prawnicy wkraczają do akcji dopiero pod koniec powieści. I aż chciałoby się, żeby nieco wcześniej postarali się wyjaśnić, co spotkało Lipczyńskich, kto targnął się na Chyłkę – pytań jest wiele i nie na wszystkie znajdujemy odpowiedź w tym tomie. Sprawy zgodności opisanych wydarzeń z prawidłami prawniczymi nie ruszam, bo się na tym nie znam i szczerze mówiąc, nawet jeśli autor ponaginał rzeczywistość (jak zdarzało mu się to we wcześniejszych częściach cyklu), to w ogóle mi to nie przeszkadza. Jesteśmy w końcu w fikcyjnym świecie, którego konwencję kupuję. Zastanowiło mnie tylko, czy faktycznie oficer wywiadu tak ochoczo zwierzałby się postronnej osobie, nawet mając na nią haki i będąc pewnym, że ta nikomu nic nie wygada (a wygaduje)? Nie zaszkodziłaby też powtórna redakcja książki. Znalazło się w tekście sporo powtórzeń, które spokojnie można by zamienić innymi zwrotami. Podobno mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. Skoro tak, to Remigiusz Mróz wie, jak wywołać u czytelnika emocje. Zakończenie Inwigilacji jest jak bokserski nokaut. A Chyłka i Zordon chyba nigdy nie zaznają spokoju. Choć to akurat jest dobra wiadomość dla czytelnika. Remigiusz Mróz Inwigilacja Czwarta Strona Poznań, 2017 588 s. Recenzje innych powieści Remigiusza Mroza na Kawiarence Kryminalnej: Immunitet Behawiorysta Ekspozycja Przewieszenie Trawers Marta Matyszczak

jak chyłka straciła dziecko