Międzynarodowy bestseller oparty na prawdziwej historii z czasów II wojny światowej. Rodzice dwudziestosześcioletniej Rosy Sauer odeszli, a jej mąż Gregor walczy na wojnie. Zubożała i samotna podejmuje decyzję opuszczenia rozdartego wojną Berlina, by zamieszkać z teściami na wsi. Wydaje jej się, że znajdzie tam schronienie.
Informacje o Przy stole z Hitlerem Postorino Rosella - 8809781725 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2020-05-07 - cena 39,99 zł
Książka Podwieczorki u Lucyfera. Szczere do bólu rozmowy Stalina z Hitlerem autorstwa Chociłowski Jerzy, dostępna w Sklepie EMPIK.COM w cenie . Przeczytaj recenzję Podwieczorki u Lucyfera. Szczere do bólu rozmowy Stalina z Hitlerem. Zamów dostawę do dowolnego salonu i zapłać przy odbiorze!
Kup teraz na Allegro.pl za 6,90 zł PRZY STOLE Z HITLEREM ROSELLA POSTORINO na Allegro.pl - SOSNOWIEC - Stan: używany - Radość zakupów i bezpieczeństwo dzięki Allegro Protect!
Informacje o PRZY STOLE Z HITLEREM, ROSELLA POSTORINO - 8540267575 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2019-11-06 - cena 27,04 zł
Informacje o Przy stole z Hitlerem Postorino Rosella - 8563099031 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2020-05-14 - cena 34,86 zł
hC0Pz9L. Home Książki Tłumacze Tomasz Kwiecień Ten tłumacz nie ma jeszcze opisu. Zgłoś tłumacza, abyśmy mogli uzupełnić jego dane. 3 039 przeczytało książki tłumacza 6 245 chce przeczytać książki tłumacza 1 fan tłumacza Zostań fanem Lista książek tłumacza Sortuj: Czytelnicy: 439 Opinie: 37 Czytelnicy: 92 Opinie: 11 Czytelnicy: 409 Opinie: 55 Czytelnicy: 124 Opinie: 27 Czytelnicy: 176 Opinie: 25 Czytelnicy: 117 Opinie: 23 Czytelnicy: 261 Opinie: 33 Czytelnicy: 230 Opinie: 31 Czytelnicy: 100 Opinie: 10 Czytelnicy: 116 Opinie: 10 Czytelnicy: 678 Opinie: 86 Czytelnicy: 115 Opinie: 7
To jest początek. Czyli koniec. Doszliśmy do ściany. Zaledwie parę dni nam zostało ze starego roku i tylko kilka kroków do końca wielkiego marzenia pokoleń Polaków o wolnej, demokratycznej i zamożnej Polsce należącej do cywilizowanego wiele wskazuje, że od nas zależy to w coraz mniejszym stopniu. Porwał nas nurt procesu, który - jak często bywa - zapewne nie tak miał wyglądać, lecz trudno mu się oprzeć. Bo polityka to gra, w której wynik jest zawsze inny, niż ktokolwiek polityczny przypomina pogodę. Trudno jest przewidzieć, co się stanie, ale dość łatwo powiedzieć, w jakim kierunku zmierzamy. W grudniu nikt nie przewidzi lipcowych temperatur, ale wszyscy wiemy, że latem będzie cieplej. Tak samo nikt nie przewidzi, jaki konkretnie będzie za rok stan polskiej demokracji, naszych relacji z Zachodem i Wschodem, swobód obywatelskich, praworządności, gospodarki, mediów, nierówności, ale dość łatwo powiedzieć, czego będzie mniej, a czego i od konstytucjiJeden z polskich paradoksów jest taki, że parę pokoleń polskich demokratów wychowało się w kulcie dyktatury i tkwi w nim do dziś. Peerelowscy dysydenci przeciwstawiali ówczesnym porządkom kult II RP Piłsudskiego, więc na nim wyrosła świadomość III tego kultu jest taka, że nawet marszałek Kidawa-Błońska, prawnuczka Stanisława Wojciechowskiego, drugiego prezydenta RP obalonego przez Zamach Majowy, składa w III RP kwiaty pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego, przywódcy puczu, który zbrojnie usunął jej pradziadka z urzędu."Waldemar Kuczyński, jeden z akuszerów polskiej demokracji kilka dni temu rozgrzeszył z zamachu stanu Augusto Pinocheta" Źródło: East News, fot: Tomasz JastrzębowskiTo pokazuje, że nie tylko w odczuciu ludowym, ale również w oczach najściślejszej liberalno-demokratycznej elity, zamach stanu, dyktatura, łamanie konstytucji, używanie aparatu państwa do walki z opozycją, nie są w Polsce oczywistą zbrodnią. Jest jakiś ponury paradoks w fakcie, że dużo gwałtowniej spieramy się o zasługi i winy Polańskiego, niż o zasługi i winy nie chodzi tylko o Piłsudskiego. Kilka dni temu Waldemar Kuczyński, "zausznik" i minister premiera Mazowieckiego, napisał na tweeterze, że robiąc zamach stanu gen. Augusto Pinochet "wkroczył by ratować Chile przed losem Kuby. Miał zbrojną, lewicową rebelię, której nie dałoby się stłumić głaskaniem."Jeżeli jeden z akuszerów polskiej demokracji tak łatwo rozgrzesza krwawy zamach stanu, zabicie głowy państwa, masowe mordy, tortury i gwałty w pinochetowskich więzieniach, to trudno się dziwić, że tak wielu Polaków spokojnie przyjmuje politykę tłumienia oporu sędziowskiej "specjalnej kasty", którą też trudno zmienić "głaskaniem".Polski problem z modelem zachodnim ma niestety charakter kulturowy. Kluczowy jest ogólnie dość lekki stosunek do konstytucjonalizmu, trójpodziału władzy, rządów prawa, praw człowieka i całego ładu demokraci bronią sędziego Pawła Juszczyszyna zawieszonego przez prezesa sądu, mało kto pamięta, że konstytucja wyraźnie tego zabrania ( pkt 2: "Złożenie sędziego z urzędu, zawieszenie w urzędowaniu, przeniesienie do innej siedziby lub na inne stanowisko wbrew jego woli może nastąpić jedynie na mocy orzeczenia sądu i tylko w przypadkach określonych w ustawie.").A jeszcze mniej osób pamięta, że trick pozwalający obejść przepis konstytucji wprowadził do prawa rząd Jerzego Buzka, w którym Waldemar Kuczyński był doradcą ekonomicznym premiera, Leszek Balcerowicz ministrem finansów, Lech Kaczyński ministrem sprawiedliwości, a Zbigniew Ziobro jednym z jego koalicja AWS-UW (z której wyrosła PO) uchwaliła ustawę o ustroju sądów dającą prezesom i ministrowi niezgodne z konstytucją prawo zarządzenia natychmiastowej "przerwy w czynnościach służbowych sędziego aż do czasu wydania uchwały przez sąd dyscyplinarny"."Przerwa w czynnościach służbowych" znaczy oczywiście tyle, co zakazane przez konstytucję "zawieszenie" sędziego, ale nikt tego przepisu nie skarżył do Trybunału, bo między rokiem 1997, gdy uchwalona została konstytucja, a 2001, gdy uchwalono ustawę o ustroju sądów, przez Polskę przeszła pierwsza fala populistycznego "praworządnościowego wzmożenia". Jej twarzą był Lech Kaczyński, ale dzisiejsza opozycja nie protestowała, a społeczeństwo było demokracji do sanacjiWłaśnie wtedy, po dekadzie trudnego marszu "ku demokracji", którego wyrazem była nowa konstytucja, III RP zaczęła przyspieszający z kadencji na kadencję marsz "od demokracji" w jej zachodnim, liberalnym wariancie z silnymi rządami prawa, prawami obywatelskimi i twardym trójpodziałem władz. Gdy bowiem minister lub powołany przez ministra prezes może "odsunąć od obowiązków" sędziego, rząd zyskuje prawo do sprawowania nadzoru nad władzą sądowniczą i konstytucyjna równowaga władz dekady później liczne kroczki robione przez kolejne rządy i dramatycznie radykalne susy robione przez pisowską większość po obezwładnieniu Trybunału Konstytucyjnego, doprowadziły Polskę do ustrojowego przełomu. Konstytucja i konstytucyjne gwarancje, a zwłaszcza trójpodział władz stały się jak brytyjska królowa - czczone i fetowane ze względów symbolicznych, ale fasadowe w praktyce i politycznie premier Beaty Szydło z okazji 2-lecia rządów PiS. Jednym z objawów "nowego ustroju" było nie wykonywanie wyroków sądowych Źródło: East News, fot: Jan BieleckiPraktyka obezwładniania konstytucji i rządów prawa sprawiła, że w mijającym roku Polska przestała być liberalną konstytucyjną demokracją typu zachodniego, a stała się ustrojową hybrydą, którą można określić jako elektoralną (czyli legitymizowaną w wyborach) dyktaturę sejmowej większości. Jeśli do tego dodamy, że ta sejmowa większość jest twardo kontrolowana przez autorytarnie zorganizowaną partię, w której decyzje zapadają jednoosobowo, trudno mieć wątpliwość, że od demokracji przeszliśmy do jest to jakaś straszna, krwawa, brutalna dyktatura, jakich wiele było w poprzednim stuleciu. Nie jest nawet jeszcze tak przykra, jak Sanacja. Ale już teraz funkcjonowanie sejmu oraz rządu przypomina raczej czasy Piłsudskiego niż współczesny Westminster, Bundestag czy Izbę nowego ustroju jest wiele, ale najbardziej wyraźnym jest bezkarne nie wykonywanie przez pozostałe władze wyroków sądowych, które nie odpowiadają rządzącej większości. Od nieopublikowania przez rząd Beaty Szydło wyroku Trybunału Konstytucyjnego i nieujawnienia list poparcia członków KRS przez Kancelarię Sejmu, po wydawanie orzeczeń przez Izbę Dyscyplinarną, która nie jest sądem wedle orzeczenia Sądu Najwyższego wykonującego wyrok Europejskiego Trybunału państwowe kontrolowane przez rządzącą większość przyznały sobie prawo decydowania o tym, które wyroki sądów i trybunałów (w tym europejskich) są słuszne i obowiązują, a które są niesłuszne, więc nie obowiązują. W ten sposób dyktatorskie rządy politycznej woli zastąpiły konstytucyjne rządy demokratycznego nie wskazuje, by taka łagodna dyktatura istotnie przeszkadzała większości polskich wyborców. Przynajmniej na razie zmiana ustroju nie utrudniła życia ogółu obywateli. Święta były, jak zawsze; biznesy i sklepy działają jak zawsze; dzieci chodzą do szkoły prawie tak, jak zawsze; mieszkania, samochody, wakacje można kupować jak zawsze; można też tę władzę krytykować, jak zawsze. Samorządy wprawdzie ledwie dyszą, muszą podnosić opłaty i ciąć inwestycje, ale też wciąż działają jak wybory były prawie jak zawsze i opozycja mogła odwojować senat, a sędziowie wciąż jeszcze mogą stawiać opór w obronie niezależności stanu wojennego w trakcie tej zmiany ustroju nie było i pewnie nie będzie, dopóki obecna większość nie poczuje, że jej władza jest poważnie zagrożona. Takie zagrożenie już jednak nadciąga i może się spełnić w nadchodzącym i od ZachoduTylko pozornie najważniejszą próbą 2020 roku będą dla władzy wybory prezydenckie. Nic dziś nie wskazuje, żeby Andrzej Duda mógł przegrać z jakimkolwiek znanym kandydatem. Ma mocne 40 proc. poparcia w pierwszej turze i spory rezerwuar głosów jeszcze bardziej autorytarnej prawicy, o które teraz zabiega. Jeśli nawet nie wygra w pierwszej turze, to nie ma dziś powodu, by nie wygrał w wszelki wypadek PiS przejmie jednak wcześniej całkowitą kontrolę nad Sądem Najwyższym. Temu ma służyć uchwalona przed samymi świętami tzw. "ustawa kagańcowa", której najważniejsze przepisy dotyczą wyboru I Prezesa SN. Mając całkowitą kontrolę nad Sądem Najwyższym i Państwową Komisją Wyborczą rządząca większość będzie mogła sama zdecydować, czy uznać wynik więc już nie może, ale dzięki słabości opozycji i propagandowej nawale, wciąż - jak kiedyś Sanacja, a ostatnio Putin czy Erdogan - ma szansę wygrać nie fałszując i nie unieważniając przyszłorocznych wyborów prezydenckich to jest ostateczność. PiS zrobi wszystko, by do niego nie doszło, bo niewątpliwie spowodowałoby nie tylko przejściowe radykalne ożywienie ulicy, ale też wzmożoną reakcję zagranicy. A to zagranica będzie w przyszłym roku największym wyzwaniem tej od dawna nie była w tak trudnej sytuacji międzynarodowej. Końcówka roku nam o tym przypomniała. Putin nie przypadkiem teraz się zdecydował odpalić nagonkę na Polskę, zarzucając II RP współpracę z Hitlerem i doprowadzenie do II wojny światowej. Fakty nie mają tu dużego znaczenia. Ważna jest niechętna nam atmosfera, którą Kreml będzie podgrzewał nie tylko, by wskazać Rosjanom wroga winnego ich nieszczęść, ale też by zachodnim politykom ułatwić podjęcie złych dla nas pierwszym planie będzie konflikt z Brukselą spowodowany zmianą ustroju w Polsce. Po błyskawicznej reakcji na "ustawę kagańcową" już widać, że teraz sprawy potoczą się dużo szybciej. Komisja ma poczucie, że jej poprzedniczka dawała się wodzić za nos, a TSUE widząc represje wobec sędziów wykonujących europejski wyrok, będzie w swoich decyzjach bardziej presja na przywrócenie w Polsce systemu konstytucyjnego będzie dużo silniejsza i bardziej precyzyjna niż dotąd. PiS jednak raczej się nie cofnie i będzie przekonywał, że to rządząca większość ma rację. Nie uwierzy w to żaden demokrata w kraju i za granicą, ale da to Konfederacji fantastyczną okazję, by zrobić interes razie prezydent Andrzej Duda nie ma z kim przegrać w przyszłorocznych wyborach. Do czasu, aż na stole pojawi się karta z napisem: "Polexit" Źródło: East News, fot: GERARD/REPORTERGdy konflikt z Unią się tylko zaostrzy, Konfederacja zacznie prawdopodobnie zbierać podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie Polexitu. Im ostrzejszy będzie spór między PiS, a Komisją i TSUE, tym większe prawdopodobieństwo, że 500 000 podpisów zbierze się znajdzie się wtedy w pułapce. Będzie mógł odrzucić wniosek referendalny w sejmie i stracić szansę na wzmocnienie Dudy przez konfederatów w drugiej turze wyborów prezydenckich lub poprzeć referendum i uczynić Polexit głównym tematem kampanii. Dla Konfederatów oba rozwiązania mogłyby oznaczać solidny zastrzyk poparcia. Dla Andrzeja Dudy strata byłaby obozu władzy Polexit jest najgorszym tematem kampanii. Bo wśród 47 proc. Polaków sądzących, że poza Unią byłoby nam lepiej jest wielu wyborców PiS, ale wielu jest też przeciwnego więc Andrzej Duda opowiedział się za Polexitem, w drugiej turze wygrałby zapewne kandydat opozycji, a gdyby prezydent opowiedział się przeciw Polexitowi, mógłby już w pierwszej turze stracić głosy na rzecz konfederaty i być może nawet nie wejść do drugiej tury. Wtedy niemal pewne by było zwycięstwo kandydata opozycyjnego wspartego przez mniej radykalną część wyborców punktu widzenia wyborów prezydenckich PiS zrobiłby taktycznie najlepiej, osłabiając napięcie w relacjach z Komisją i TSUE do poziomu obniżającego narastanie niechęci wobec Unii. Bo to by dało szanse powstrzymania Konfederatów przed wnioskiem o referendum. Jarosławowi Kaczyńskiemu opłaca się pójść na różne ustępstwa, a nawet zgodzić się na wycofanie ustawy kagańcowej i powołanie nowej KRS wyłonionej zgodnie z konstytucją. Ale do tego trudno będzie przekonać Zbigniewa Ziobrę i jego PiS jest to śmiertelnie groźna pułapka, ale Putin wykorzysta swój wpływ na radykalną prawicę, by mu się taka szansa nie zmarnowała. Bo jest to wspaniała okazja nie tylko na wywołanie w polskiej polityce dodatkowego chaosu dosyć małym kosztem, lecz też na rozpalenie w Polsce przygasających ostatnio ksenofobicznych emocji. One są Kremlowi potrzebne, by - zwłaszcza w Ameryce - podgrzać niechęć do i do WschoduCelem strategicznym Kremla jest odbudowa imperium obejmującego Europę Wschodnią. Polska jest tu kluczem do sukcesu. Putin nie straci szansy, by nas odsunąć od Unii, zwłaszcza jeśli przy okazji może odsunąć nas od Ameryki. A wybuch ksenofobii spowodowany przez konflikt z Brukselą i spór o Polexit, dobrze się rymuje z kolejną falą emocji wokół restytucji mienia polsko-żydowskie wybuchną, jak amen w pacierzu, gdy w marcu Sekretarz Stanu USA ogłosi doroczny raport o prawach człowieka na świecie. Na mocy ustawy JUST (w Polsce znanej jako 447) po raz pierwszy częścią tego raportu będzie los pożydowskiego mienia w Polsce. Cokolwiek tam się znajdzie, PiS z pewnością powtórzy, że Polska nikomu nic nie jest winna, a to rozsierdzi organizacje żydowskie, Izrael i Trumpa. Zwłaszcza że Putin na pewno nie straci także tej okazji, by w odpowiednim momencie głośno wspomnieć o polskiej przyjaźni z Hitlerem etc. A rosyjskie media zgrabnie to rozwiną, podsuwając wątki kolegom za PiS mógłby jeszcze raz jakoś rozwodnić problem, jak wszystkie rządy przez poprzednie ćwierć wieku, ale tego nie zrobi, bo na plecach czuje gorący oddech Konfederatów, którzy już grzeją temat i czują się w nim wspaniale. A po drugiej stronie też nie będzie entuzjazmu dla łagodzenia napięć akurat z tym rządem, który od wielu miesięcy mimo próśb organizacji żydowskich nie chce powołać prof. Dariusza Stoli na szefa muzeum Polin, chociaż Stola wygrał ogłoszony przez ministra wybuchnie więc na początku prawdziwej kampanii prezydenckiej w kwaśnej już atmosferze polsko-żydowskich relacji. I nie będzie to raczej kapiszon. Zwłaszcza że również w USA będzie już trwała kampania wyborcza. Trump też będzie chciał być więc wskazuje, że w połowie roku Polska będzie dużo dalej nie tylko od Brukseli, ale też od Waszyngtonu. Inaczej mówiąc, możemy zawisnąć w czymś bliskim geopolitycznej próżni, którą wypełnić będzie już można tylko z jednej strony - mianowicie ze Putin wykorzysta każdą okazję, aby podgrzać niechęć do Polski w Unii Europejskiej i Ameryce. Okazja sama pcha mu się w ręce Źródło: Getty Images, fot: Mikhail SvetlovTrudno sobie w roku 2020 wyobrazić radykalne zbliżenie ze Wschodem. Jeśli jednak PiS na szali reelekcji położy nasze relacje z Unią i Ameryką, to jedyna droga polskiej polityki będzie prowadziła na wschód. Albo my wyciągniemy rękę do Wschodu, albo Wschód wyciągnie rękę po jest za duża, by - jak np. Monaco - mogła sobie żyć niezauważona. Ale jest też za mała, by w takim miejscu świata mogła być jednocześnie samotna i bezpieczna. Kierunek jest oczywisty także z tego powodu, że nowy ustrój, który coraz mniej pasuje do Zachodu, a coraz bardziej do Wschodu, nie jest niestety przypadkiem. Wyrasta z silnej autorytarnej tradycji mniej lub bardziej świadomie łączącej dużą część społeczeństwa i jednak to wszystko Państwa załamuje, to bardzo niesłusznie. Może są trudniejsze momenty przed nami, ale nie słyszałem o żadnym społeczeństwie, które demokracji nauczyłoby się z podręczników i już za pierwszym razem ustanowiło trwały demokratyczny porządek. Na smutek demokratów powinna też pomóc dobra dynamika. Pierwsza konstytucja polskiej demokracji (3 maja) nawet nie zdążyła wejść w życie. Druga (marcowa z 1921 r. ) rządziła 5 lat (czyli do zamachu), a potem była wydmuszką. Trzecia (z 1997), nim stała się zupełną wydmuszką, z niezłym skutkiem działała ponad 20 jest obiecująca. Następnym razem mamy szansę stworzyć demokrację na kilka pokoleń. Warto się o to starać, by kiedyś było lepiej.
Obie książki - "Operacja Walkiria" Tobiasa Kniebe i "Walkiria" Iana Kershawa - to prace historyczne. Kniebe opisuje wydarzenia z 20 lipca 1944 roku bardziej szczegółowo niż drugi autor, natomiast zaletą pracy Kershawa jest przedstawienie operacji "Walkiria" w kontekście innych planowanych zamachów na życie Hitlera (np. z marca 1943 roku). 20 lipca 1944 roku miał miejsce nieudany zamach na życie Adolfa Hitlera, zorganizowany przez oficerów Wehrmachtu pod przywództwem pułkownika Clausa von Stauffenberga. Oprócz niego w spisku uczestniczyli generał Ludwig Beck i Carl Goerdeler. Według planu, Stauffenberg miał podłożyć bombę z zapalnikiem kwasowym obok siedzenia Hitlera podczas narady w kwaterze fuehrera zwanej Wilczym Szańcem koło Kętrzyna na Mazurach. Natychmiast po zamachu miał polecieć do Berlina, aby stamtąd dowodzić powstaniem. Po przejęciu władzy przez spiskowców miano przystąpić do rokowań z aliantami o zawieszenie broni. Życie Hitlera ocalił przypadek. Dzień był wyjątkowo upalny i narada, podczas której miało dojść do zamachu, odbyła się w baraku, a nie w samym bunkrze, gdzie było bardzo gorąco. Stauffenberg zdołał uzbroić tylko jedną z dwóch bomb, umieścił ją w teczce, którą postawił przy stole w pobliżu Hitlera, po czym opuścił salę konferencyjną. Jeden z adiutantów potknął się o teczkę i przestawił ją obok dębowej podpory stołu, która osłoniła Hitlera od bezpośrednich skutków wybuchu. Specjaliści oceniają, że gdyby teczka znajdowała się na swoim miejscu, Hitler zginąłby. Wybuch zniszczył salę konferencyjną, zabijając lub ciężko raniąc 7 osób. Pozostałych 17 uczestników narady (włącznie z Hitlerem) odniosło lżejsze rany i kontuzje. Stauffenberg dowiedział się o porażce zamachu dopiero w Berlinie, dokąd poleciał samolotem, aby spotkać się z resztą spiskowców zakładając, że Hitler nie żyje. Spiskowcom nie udało się przejąć kontroli nad radiostacjami, więc wieści o tym, że Hitler przeżył zamach, dotarły do Berlina. Żołnierze, którzy pierwotnie wykonywali rozkazy Stauffenberga, odmówili ich dalszego spełniania, doprowadzając do końca przewrotu. Niemal natychmiast rozpoczęła się obława na zamachowców. Przywódcy spisku zostali schwytani i w nocy z 20 na 21 lipca rozstrzelani przez pluton egzekucyjny. Akcja książki "Operacja Walkiria" Tobiasa Kniebe rozpoczyna się wiosną 1943 roku, kiedy dla wielu niemieckich dowódców stało się jasne, że sposób prowadzenia wojny przez Hitlera nieuchronnie prowadzi do klęski. Tobias Kniebe - dziennikarz i politolog piszący dla "Sueddeutsche Zeitung" i "Der Spiegel" - przedstawia okoliczności zamachu bardzo szczegółowo, kreśli też życiorysy głównych bohaterów spisku, analizuje ich charaktery. Kniebe opiera się na większości dostępnych źródeł i dokumentów poświęconych "Walkirii", rozmawia z naocznymi świadkami tych wydarzeń. Stara się wiernie przedstawić cały ich przebieg, łącznie z prywatnymi rozmowami. Książkę "Operacja "Walkiria" Tobiasa Kniebe opublikowało wydawnictwo WAB. Ian Kershaw - autor drugiej książki poświęconej zamachowi na Hitlera, która właśnie trafia do księgarń - profesor historii współczesnej na brytyjskim uniwersytecie w Sheffield, jest autorem najobszerniejszej jak dotychczas biografii Hitlera ("Hitler 1889- 1936:Hybris" i "Hitler 1936-1945. Nemezis"). Książka "Walkiria" jest rozwinięciem jednego z rozdziałów tego dzieła, uzupełnionym o najważniejsze dokumenty związane z zamachem na Hitlera. Można tu znaleźć raport SS na temat spisku z 26 lipca 1944 roku, wiadomości dalekopisowe przesyłane do Berlina przez Stauffenberga, wyjątki z akt procesowych uczestników zamachów, opis egzekucji przedstawiony przez strażnika więziennego. Książkę "Walkiria" Iana Kershawa opublikowało wydawnictwo Rebis. Film "Valkiria", który wejdzie na ekrany polskich kin 13 lutego, wyreżyserował Bryan Singer, a główną rolę Clausa Stauffenberga zagrał Tom Cruise. Od początku obsada filmu wzbudzała kontrowersje. Władze niemieckie odmówiły ekipie zgody na kręcenia filmu w historycznych obiektach wojskowych, uzasadniając to przynależnością gwiazdora do sekty scjentologów. Krytycy argumentowali, że Stauffenberg zginął w walce z totalitarnym reżimem, na ironię dziejów wygląda więc obsadzenie w jego roli aktora będącego członkiem wyznania reprezentującego totalitarną ideologię i metody działania. Film zebrał już niepochlebne recenzje w USA, jednym z zarzutów były popełnione przez scenarzystów nieścisłości historyczne.
W piątek Bundestag zdecydował, że w Berlinie powstanie miejsce pamięci ofiar II wojny światowej i niemieckiej okupacji w Polsce. Sprawę w dzisiejszej "Rzeczpospolitej" komentował Jerzy Haszczyński Monument ma przypominać o wydarzeniach, których świadków już prawie nie ma. Nie doczekali. Debata zaczęła się późno, trwała długo. Diabeł tkwił i tkwi w szczegółach, na ile polskie ofiary zasługują – to straszne słowo, ale do tego się to przede wszystkim sprowadza – na wyróżnienie wśród ofiar Trzeciej Rzeszy. O szczegółach piszemy w dzisiejszej „Rz". Tutaj padną ogólne tezy o znaczeniu tego projektu. Przez wiele lat ze zdziwieniem obserwowaliśmy, jak ze światowej narracji o zbrodniach Trzeciej Rzeszy, z artykułów w prasie, z hollywoodzkich filmów, z rozpraw naukowych znikali Niemcy, a zastępowali ich naziści. Jednocześnie w trudnych momentach, w czasie kryzysu wywołanego ustawą o IPN czy akcji Rosji oskarżającej Polskę o wywołanie II wojny światowej, ważni politycy niemieccy umieli w wypowiedziach skierowanych do polskiego odbiorcy powiedzieć: tak, to my, Niemcy, ponosimy odpowiedzialność. Wydaje się jednak, że te zapewnienia mogą mieć charakter rytualny. Świadczy o tym wywiad z nowym ambasadorem Niemiec w Polsce, udzielony Jędrzejowi Bieleckiemu miesiąc temu dla „Rz". Ojciec Arndta Freytaga von Loringhovena jako adiutant szefa sztabu generalnego był w ostatnich dniach wojny w bunkrze z Adolfem Hitlerem. Jak stwierdził ambasador, jego ojciec nie był nazistą, dosłownie: „nie wspierał nazizmu". Był patriotą, przekonanym, że „jego obowiązkiem jest walka za swój kraj". To są słowa przemyślane, a nie rzucone przypadkowo w czasie bankietu. Jeżeli przedstawicielowi niemieckich elit, dyplomacie, dawniej wysokiemu funkcjonariuszowi wywiadu, nie zaświeciła się czerwona lampka przy wypowiadaniu takich tez, to znaczy, że te elity uważają to za coś normalnego. Można było siedzieć z Hitlerem w bunkrze i nie być nazistą. To kto dokonał tych zbrodni? No, bo nie Niemcy, nawet nie ci, co się tam z Führerem zmieścili. Dwie dekady temu socjologowie z uniwersytetu w Hanowerze opublikowali wyniki badań na temat tego, co najmłodsze pokolenie wie o Trzeciej Rzeszy pod streszczającym tę wiedzę tytułem „Mój dziadek nie był żadnym nazistą". Potem w niemieckiej polityce historycznej zaczęło dominować wspominanie niemieckich ofiar, z założeniem, że wobec innych narodów Niemcy już się z przeszłości rozliczyli. Wiedza o zbrodniach dokonanych w Polsce jest jednak słaba. Grupa posłów Bundestagu, którzy chcieli postawić polski pomnik w sercu stolicy na 80. rocznicę wybuchu wojny, pisała o „w niewystarczającym stopniu ukształtowanej" świadomości „szczególnego charakteru panowania niemieckiego reżimu okupacyjnego, który dokonywał eksterminacji ludności w Polsce pomiędzy 1939 a 1945 rokiem". Nie udało im się przekonać nawet 40 procent deputowanych, rocznicę ponad rok temu obchodziliśmy bez pomnika. Teraz może być inaczej. To szansa przede wszystkim dla Niemców. Przekonanie, że wszystko zostało zrozumiane i rozliczone, było błędne. Jego konsekwencją było coraz bardziej otwarte kwestionowanie zbrodni niemieckich. Elity wypominają to Alternatywie dla Niemiec, izolując ją z tego między innymi powodu. Warto, by patrząc na pomnik, zastanowiły się, czy opowieści o walczących patriotach, niemających nic wspólnego z nazizmem, nie deformują obrazu Trzeciej Rzeszy. I jaki to może mieć wpływ na następne pokolenia.
''Kara wymierzona Adolfowi Hitlerowi to czysta galanteria, to jurystycznie zakamuflowany urlop wypoczynkowy'' - napisał Carl von Ossietzky w kwietniu 1924 r. Tak na łamach ''Montag Morgen'' dziennikarz kpił z komfortowych warunków uwięzienia lidera narodowych socjalistów. A tak ten okres po latach ocenił sam Hitler: ''Landsberg był moim uniwersytetem na koszt państwa''.Źródło: Wikimedia CommonsHitlera osadzono w Landsbergu jako jednego z przywódców przeprowadzonego w nocy z 8 na 9 listopada 1923 r. puczu monachijskiego - nieudanego, operetkowego zamachu stanu w Republice Weimarskiej. Za kratami znalazł się już 11 listopada, a wyrok w jego sprawie zapadł 1 kwietnia 1924 r. - lider nazistów dostał 5 lat. Niemiecki historyk Volker Ullrich trafnie napisał, że ''warunki odbywania kary [...] przywodziły na myśl bardziej sanatorium niż więzienie''.Cela - bardziej przypominająca hotelowy pokój - była jasna i przestronna. Z okna - nawet jeśli zakratowanego - roztaczał się przyjemny dla oka widok na okolicę. Wyżywienie było niczego sobie, a przynajmniej jakością odbiegało od typowego więziennego wiktu. Na dodatek Hitler mógł dostawać paczki z wiktuałami, które płynęły do niego obfitą rzeką. Było tego tak wiele, że jeden ze współwięźniów pisał, że cela Hitlera była niczym ''sklep delikatesowy''. Do tego Führera zasypywały bukiety kwiatów z liścikami pełnymi słów otuchy. ''Jego izba i świetlica przypominały las kwiatów. Pachniało tam jak w szklarni'' – wspominał jeden z gości.''Bezpretensjonalny, rycerski, jasnooki''Hitler przez cały okres uwięzienia prowadził bujne życie towarzyskie. ''Poprowadzono mnie wieloma długimi korytarzami – wspominała Elsa Bruckmann - i oto wyszedł mi naprzeciw - ubrany w krótkie bawarskie spodenki i żółtą płócienną kurtkę - Adolf Hitler: bezpretensjonalny, rycerski, jasnooki. Nasze pierwsze powitanie stało się dla mnie chwilą decydującą, bo w tym człowieku, który stał teraz blisko mnie, poczułam tę samą wielkość, tę samą dojrzałą prawdziwość i żywotność płynącą bezpośrednio z korzeni, co przedtem w Führerze i mówcy, którego z oddali słuchałam na wiecach''.Poza panią Bruckmann bywały u niego też jego starsze przyjaciółki: Hermine Hoffmann i Helene Bechstein. Ta pierwsza regularnie tuczyła go ciastem z bitą śmietaną, a od drugiej dostał w prezencie gramofon, dzięki czemu nawet w Landsbergu mógł słuchać ulubionego Wagnera. Ale nawiedzały go nie tylko kobiety, których atencją i uwielbieniem cieszył się przez całe swoje polityczne życie. W pierwszych dwóch miesiącach pobytu w Landsbergu przyjmował nawet pięciu gości dziennie: artystów, profesorów, robotników. Wszystkich tych, których uwiodły jego nie przegrywaWraz z Hitlerem siedzieli jego kompani, Hermann Kriebel, Friedrich Weber i Emil Maurice. I tak jak na wolności, tak i tu pozostali mu w pełni podporządkowani. Każdy z nich - tuż po przyjeździe - musiał stawić się do raportu. ''Ledwo zdążyłem rozejrzeć się po swojej celi - wspominał Hans Kallenbach - a już [...] zjawił się Emil Maurice z rozkazem, żebym niezwłocznie zameldował się u Führera. Nawet w takim miejscu panował dawny narodowosocjalistyczny dryl!''.Więzienie Landsberg (wygląd współczesny) Więzienie Landsberg (wygląd współczesny) fot. Wikimedia CommonsAle - jak przystało na Führera - Hitler nie spoufalał się ze swoimi podwładnymi. Z tego względu nie uczestniczył w zajęciach sportowych swoich partyjnych kolegów. Gdy zwrócono mu uwagę, że ze względów zdrowotnych mógłby z nimi poćwiczyć, ten odpowiedział: ''Nie, nie, to w ogóle nie wchodzi w grę. Źle odbiłoby się to na dyscyplinie. Wódz nie może sobie pozwolić na przegrywanie ze swoimi ludźmi - nawet w gimnastyce czy w jakiejś grze''.Zaszczycał ich za to wspólnymi obiadami. Ale nawet ich forma oddawała właściwy dla sztywnej nazistowskiej struktury porządek dziobania. Współwięźniowie nie zaczynali jedzenia, póki w świetlicy nie pojawił się Hitler. Gdy wchodził na salę, zrywali się na ostrą komendę ''Baczność!''. Stali wyprostowani, póki Hitler nie zajął uprzywilejowanego miejsca u szczytu spektakl odbywał się co sobotę, podczas tzw. ''wieczorów koleżeńskich''. ''Gdy wchodził Führer, więźniarska kapela rżnęła najpierw powitalnego marsza, po czym zaczynała grać jakąś pieśń lancknechtów albo pieśń żołnierską, do której wszyscy przyłączali się gromkim śpiewem'' - wspominał jeden z uczestników. Potem Führer testował na zebranych swój talent oratorski, racząc ich polityczną pogadanką, której - jak relacjonował Hans Kallenbach - ''żaden słuchacz nie zakłócił [...] choćby najcichszym dźwiękiem''.Wynurzeń Hitlera z atencją słuchała również część personelu więziennego. Strażnicy ukradkiem pozdrawiali go słowami ''Sieg Heil!''. Niekiedy zdobywali się na płomienną szczerość i z błyskiem w oku deklarowali przed nim swój narodowosocjalistyczny światopogląd. Jak widać, był Führerem nie tylko dla współwięźniów.''Smutniejszy i mądrzejszy''Brzmi to zaskakująco, ale Hitlera cieszył pobyt w Landsbergu. ''Mogę nareszcie wziąć się znów za czytanie i naukę'' - zwierzał się w jednym z listów z maja 1924 r. ''Gdyby nie pobyt w więzieniu, nie powstałby 'Mein Kampf''' - powiedział wiele lat później, już podczas II wojny właśnie w Landsbergu powstała książka, która zatruła umysły tylu Niemców i - ostatecznie - podpaliła Europę na blisko sześć długich lat. By ją napisać, Hitler zrezygnował z kierowania ruchem nazistowskim i wszelkiego innego politycznego zaangażowania. Wyraźnie też zaznaczył, że nie życzy sobie żadnych odwiedzin, póki książka nie powstanie. Ponieważ pielgrzymki do nacjonalistycznego guru nie ustawały, poszedł ostatecznie na kompromis i ogłosił, że będzie przyjmował tylko osoby, które wcześniej określą cel swojej wizyty, a on wyrazi na nią zgodę. ''W innych przypadkach będę zmuszony z żalem wprawdzie, ale odmówić przyjęcia'' - zastrzegł opuścił więzienie przedterminowo - po 13 miesiącach odsiadki - 20 grudnia 1924 r., gdy książka była już niemal gotowa. ''Mój pies z radości mało nie strącił mnie ze schodów''- opisał reakcję pupila, gdy wszedł do swojego udekorowanego kwiatami i wieńcami przez politycznych towarzyszy mieszkania. Tego dnia dziennikarz New York Timesa napisał, że Hitler wyglądał na ''smutniejszego i mądrzejszego'' niż przed aresztowaniem. Dodał też, że więzienie ''oswoiło Hitlera'', w związku z czym można się spodziewać, że wycofa się z życia politycznego i wróci do Austrii. No cóż, nie mógł pomylić się Jurszo, Wirtualna PolskaPodczas pisania korzystałem z książek: "Hitler. Reportaż biograficzny" Johna Tolanda i "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" Volkera jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
przy stole z hitlerem opinie